czwartek, 27 września 2012

XIII STORY.




     „Zbyszku, będziesz na święta w Warszawie? Muszę się z tobą zobaczyć” – odczytałem wiadomość od Kai a serce bez żadnego ostrzeżenia przyśpieszyło tak jakbym dopiero co skończył serię podrzutów na siłowni. Była to jej pierwsza wiadomość od 11 miesięcy. Jej twarz momentalnie pojawiła się w mojej głowie, twarz którą i tak przywoływałem do siebie codziennie. Jednak na żywo dane mi ją było zobaczyć ostatnio 8 miesięcy temu w dniu, w którym żegnałem się z Politechniką na oficjalnym zakończeniu sezonu przez moją już byłą drużynę. Nie wiedziałem czy odpisywać na wiadomość, przecież oczywiste było to, że na święta zawitam do stolicy, ale to czy mam się spotkać z Kają już tak oczywiste nie było. Oboje podjęliśmy decyzje, że zrywamy naszą znajomość, relację czy sam już nie wiem jak mam to nazwać i że już nigdy nie będziemy wracać do tego co się wydarzyło. Dlaczego, więc ona łamie złożoną obietnicę? Dlaczego powoduje, że żywe wciąż wspomnienia wracają nieproszone?

     Kaję poznałem na pierwszej naszej wspólnej imprezie z chłopakami z Politechniki. Na zawsze zapamiętam jak ubrana w czarny gorset i kremowe rurki wkroczyła do klubu „ Maestro” z grzywą rudych rozwianych włosów. Jej wygląd mówił, że jest pewną siebie wiedzącą czego chce młodą kobietą, gdy ją jednak poznałem przekonałem się, jak to wrażenie może być mylne. Kaja była bardzo nieśmiała, nieprzyzwyczajona do zgiełku i rozmachu z jakim się żyje w Warszawie. Pochodziła z małej miejscowości Czchów na południu Polski, a do Warszawy zawitała za sprawą swojej drugiej połowy Krzyśka. Kosowska była dziewczyną Wierzbowskiego, tworzyli parę od roku i za sprawą transferu Wierzby do Politechniki dziewczyna postanowiła przenieść się tutaj wraz z nim a tym samym ich związek z etapu związku na odległość przerodził się w coś poważniejszego.
     - No chłopaki oficjalna prezentacja. To moja Kaja – przedstawił nam ją wtedy Krzysiek chyba nieświadomy, że dla jego dziewczyny to trochę krępująca sytuacja.
Już w ten dzień przekonałem się, że rudowłosa jest przeciwieństwem dziewczyn jakie ja sam znałem i wśród, których lubiłem się zakręcić.
     - Nie musisz się bać my nie gryziemy – próbowałem poluzować atmosferę, by dziewczyna nie czuła się taka spięta.
     - Wiem, że to dziwnie wygląda, ale ciągle się przyzwyczajam do tego, że to co do tej pory znałam z ekranów telewizora, teraz staje się również częścią mojej osoby – wyjaśniła uśmiechając się do mnie i Michała nieśmiało, szukając wzrokiem Krzyśka, który ruszył po jakieś drinki.
     Dowiedziałem się, że Kaja jest wielkim kibicem siatkarskim i z Wierzbą poznała się przypadkiem podczas Memoriału Wagnera w 2009 roku. Zaczepiła Krzyśka, by zrobił zdjęcie jej i znajomym, z którymi była. Podobno bardzo się zmieszała, gdy zauważyła, iż zaczepiła nieświadomie jednego z siatkarzy i tym urzekła Wierzbowskiego, gdy zaczęła go solennie przepraszać. Z tej zabawnej sytuacji wybrnęli tak, że udało, im się stworzyć związek mimo dzielącej ich odległości. Dla mnie coś takiego było nie do wyobrażenia, ale, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że silne uczucie może scalać dwoje ludzi aż tak mocno.

     Tęskniłem za życiem w rodzinnej stolicy. Pierwszy raz od wielu lat czułem się w końcu jak u siebie w domu. Kiedy chciałem mogłem wpadać na rodzinne obiadki i doprowadzać swoją obecnością moją rodzinę do szału. Warszawa była też dobrym miejscem, by ciągle być anonimowym .Wbrew pozorom nie tak wiele osób nas siatkarzy tutaj kojarzyło. Z resztą dla dziewczyn, z którymi się, wtedy spotykałem siatkówka to był tylko dodatek. Wiedziałem, że dla nich głównie liczy się to, że możemy wychodzić do modnych klubów i że mój wygląd powoduje, że wiele kobiet zazdrości im takiego towarzystwa. Nie przeszkadzało mi takie podejście, ja sam lubiłem się dobrze zabawić i nie widziałem w tym niczego złego. Z czasem to się zmieniło, Kaja pokazała mi, że nie warto tak bawić się swym życiem i nadwyrężać dobrą passę, bo wszystko może się obrócić przeciwko nam i możemy później czegoś żałować.
     -Zbyszek chodź na chwilę – Krzysiek zaczepił mnie, gdy wraz z Miśkiem zbieraliśmy się już do domu po meczu. – mam taką sprawę, a raczej Kaja ma… - momentalnie mój wzrok powędrował na twarz rudowłosej.
     - Niepotrzebnie zawracamy Zbyszkowi głowę – zrugała go zmieszana, a mnie coraz bardziej ciekawiło czego może chcieć ode mnie Kosowska.
     - Spytać zawsze można – upierał się Wierzba. – Słuchaj Zibi, nie pomógłbyś Kai z włoskim? – zapytał.
     - Krzysiek idź już, sama wszystko wyjaśnię Zaraz przyjdę – odprawiła go rumieniąc się przy tym słodko. Widziałem też, że jest troszkę zła za zachowanie swojego chłopaka.
     - Przepraszam, za to. Krzysiek sobie ubzdurał, że mógłbyś mi pomóc. Nie będę ci przecież zawracać głowy i zajmować czasu i tak macie go mało. Dam sobie sama rade – trajkotała nerwowo delikatnie gestykulując.
     - Ale ja mógłbym ci pomóc, to żaden problem. Musisz mi tylko powiedzieć, o co dokładnie chodzi – nie widziałem żadnej przeszkody, by podszkolić ją w tym języku.
     - Naprawdę, bo ja się nie chcę narzucać. Jeżeli chcesz to zrobić tylko dlatego, że Krzyś jest twoim kolegą z drużyny to nie musisz – przekonywała.
     - Kaja zrobię to, bo chcę. Mów już dlaczego potrzebujesz tej pomocy – postawiłem stanowczo na swoim. Przeczuwałem, że, inaczej nigdy, by my nie powiedziała co jest na rzeczy.

     Tak się wszystko zaczęło. Kaja zatrudniła się, jak opiekunka do dziecka w polsko- włoskiej rodzinie. Nie było to dla niej duży kłopot, bo miała rękę do dzieci tylko jedynym mankamentem było to, że 4- latek czasami ani myślał mówić po polsku i dziewczyna miała problemy ze zrozumieniem jego potrzeb. Postanowiłem zabawić się w nauczyciela. Kosowska bardzo szybko przyswajała nowe słowa, łapała odpowiedni akcent i intonację. Po pewnym czasie doszło do tego, że mówiła tak dobrze, jak ja. Sama przyznała, że nie przypuszczała, że ma aż taką smykałkę do języków. W szkole uczyła się niemieckiego i nienawidziła go, myślała, że tak będzie z każdym obcym językiem. Lekcje nie były jej już potrzebne a jednak ciągle dwa razy w tygodniu na trzy godziny byliśmy kompletnie sami.
Teraz nasze spotkania przerodziły się w zwykłe pogaduchy. Kaja zwierzyła mi się, że przypominam jej przyjaciela, który 3 lata temu wyjechał do Anglii. Podobno miałem taki sam charakter jak on i dlatego tak prędko mimo tego, że z początku jak sama mi się przyznała „ Obawiała się tego Bartmana” zaczęliśmy nadawać na tych samych falach. Zazdrościłem Wierzbie takiej dziewczyny, była zabawna, poukładana, miała swoje wartości a do tego znała się na siatkówce jak mało, która kobieta z którą miałem do czynienia. Kaja sama lubiła o sobie mówić, że jest do tańca i do różańca i to naprawdę określało ją idealnie. Ja sam zauważyłem, że uzależniłem się od niej. Nawet nie wiem, kiedy i jak to się stało, ale z niecierpliwością wyczekiwałem naszych „lekcji” szukałem jej osoby podczas meczu i czułem przyjemne ciepełko w środku, gdy machała do mnie z trybun w odpowiedzi. Nawet Kubiak zauważył co się dzieje i nie był by oczywiście sobą, gdyby nie zareagował.
     - Ty się w niej zabujałeś! – stwierdził pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy piwie.
     - Co ty chrzanisz?! – odparłem zirytowany, że zostałem odkryty.
     - Nie udawaj, widzę. – Miśka nie da się tak łatwo oszukać. – Co z tym zrobisz? – dopytywał ciekawy.
     - Nic, przecież to dziewczyna Wierzby. Nie jestem aż takim sukinsynem, żeby mu ją odbijać. Z resztą ona kocha jego, a nie mnie.
     To była prawda, nigdy nie był bym aż takim bucem, żeby przystawiać się do laski kumpla z drużyny, jeszcze, gdy ich związek był tak zaawansowany o z tego co wiedziałem szczęśliwy. Rzeczywistość jednak lubi sobie ze mnie żartować.
     Nadal widywałem się z Kają, ale było to dla mnie trudniejsze ze spotkania na spotkanie. Wyłapywałem każdy jej gest, spojrzenie i interpretowałem jako ukryte sygnały od niej. Kilka razy, gdy rudowłosa ścięła się z Wierzbowskim przychodziła do mnie, by się wygadać i przytulić. Po jednym takim razie wszystko puściło i nie wytrzymałem a ona nie protestowała. Kiedy czułem jak jej usta błądzą po moim ciele, jak mogłem dotykać jej rozpalonego skrawka skóry przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości, zahamowania i zasady przynajmniej do kolejnego ranka, gdy trzeba było ponieść konsekwencje tych czynów.
     - Nie powiesz mu? – ocierała łzy skulona w rogu łóżka.
     - Jeżeli chcesz, to zachowam, to dla siebie, nikt się o niczym nie dowie – co innego miałem zrobić. Jak widać ona bardzo żałowała tego, że wczoraj poniosły ja emocje.
     - Nie możemy się już spotykać. Ja nie dam rady. Przepraszam. Obiecaj mi, że to ostatni raz, gdy jesteśmy sam na sam. To się nie może powtórzyć – zadecydowała a mi nie zostało nic innego tylko się zgodzić. Nie mogłem się postawić, nie, gdy widziałem jakie piętno na niej odcisnęła nasza wspólna noc.

     Kiedy półtora miesiąca później dowiedziałem się o ich zaręczynach wpadłem w szał a efektem było to, że moje białe Audi znalazło się w rowie. Gdybym wyznał Krzyśkowi prawdę nic takiego nie miało być miejsca, a ja nie musiałbym w szatni wysłuchiwać historii tych oświadczyn. Chciałem dograć sezon i wyjechać. Czas umilałem sobie poznając w klubach kolejne dziewczyny Kasia, Anka, Iwona, Sabina, po pewnym czasie miałem problem z ich zapamiętaniem. Na wakacjach, gdzie miałem nadzieję, że od tego momentu wszystko zacznę od nowa dowiedziałem się od Damiana, że powodem tego, że Krzysiek się oświadczył Kai było to, iż okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. Ta wiadomość spowodowała, że przeżyłem najgorsze wakacje życia.
     Teraz, gdy już na dobre wrócił dawny Zbyszek ten sms sprawił, że znów wszystko sobie przypomniałem. Nie wiedziałem jakie intencje ma rudowłosa i czego oczekuje po tym spotkaniu. Nie mogłem zignorować jej prośby, dlatego odpisałem, że chętnie się z nią spotkam.

     Dzień przed Wigilią czekałem na Kaje od 10 rano. Napisała, że przyjdzie przed południem, dochodziła już14 a jej nadal nie było. Uznałem, że się rozmyśliła, ale zaraz po tym usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Gdy otworzyłem stała przede mną z zmarzniętą od mrozu twarzą a w dłoniach trzymała zawiniątko.
     - Możemy wejść? – pytała.
     - Tak – przepuściłem ją w drzwiach, przyglądając się to jej to dziecku, które trzymała w ramionach.
     - Zbyszku ja dłużej tak nie mogę – zaczęła rozbierać malucha z zimowego kombinezonu.
     - Czego nie możesz? – pytałem jak głupi. Nie rozumiałem, o co jej chodzi.
     - Nie mogę okłamywać Krzyśka i wszystkich w około. Kornelia to… - zawahała się – Kornelia to twoja córka nie jego – usłyszałem co mówi, ale nie potrafiłem w żaden sposób zareagować. Patrzyłem tępo na dziewczynkę i od razu to zauważyłem. Mała patrzyła na mnie to na Kaję wielkimi zielonym oczami, Kaja miała oczy przypominające kawowy napar a Wierzbowski niebieskie, a mała najwyraźniej miała te oczy po mnie.
     - Nie mogę tak żyć ! – Kosowska wybuchnęła głośnym płaczem. – Nie mogę tak oszukiwać, nie jestem taka – ciągnęła.
     - Cii, jakoś sobie poradzimy – te słowa przyszły same z siebie, nie wiedziałem co będzie. Byłem w szoku. Patrząc na mój charakter powinienem wybuchnąć i rozpętać mega awanturę a jednak moja reakcja była inna. Gdzieś tam w środku mnie zaczęła kiełkować myśl, że mam tak piękne dziecko, córeczkę. Przygarnąłem płaczące już obie dziewczyny do siebie. Później się zastanowimy co dalej.

~*~


Jest to najprawdopodobniej ostatnia historia na tym blogu. Nie napisałam nic od ponad miesiąca, jeżeli chodzi o te krótkie historie. Ta powstała dawno, bo w czerwcu, ale dopiero teraz się zebrałam, by ją opublikować. Żeby było śmieszniej to kiedyś był nawet plan, by zrobić z tego mini opowiadanie. Moja wyobraźnia niestety nie widzi dalszego ciągu tej historii, dlatego to zostanie tak jak jest. Tęsknie za takim Bartmanem jak tutaj, niestety mam wrażenie, że ten nasz realny Zbyszek, uległ jakiejś przemianie na gorsze, a to źle na mnie wpływa.
Dziękuję, za to że byłyście tutaj ze mną, że pomysł na oneparty się spodobał. Trzymajcie się.