czwartek, 19 lipca 2012

XI STORY.


     Nie wiesz, że tutaj jestem. A ja nawet nie wiem czy chciałbyś abym tu była. Przecież tak naprawdę to nic nas nie łączy. Jesteśmy ciągle dla siebie parą prawie obcych ludzi. Wiem, że teraz mówiąc to oszukuje siebie. Może i nie znamy się dobrze, ale coś nas jednak łączy. Coś co nie jest szczególikiem, wspólnym hobby czy zamiłowaniem do tej samej potrawy. To co nas połączyło do końca naszych dni to maleńka istotka, która rozwija się pod moim sercem.             Połączyło nas dziecko, które w słowniku można zdefiniować jednym słowem: Wpadka.Wiem, że żałujesz, nie jesteś dobrym aktorem, by to ukryć. Ja sama, za to wyszłam na idiotkę, bo czego mogłam się spodziewać po przygodnym seksie na jedną noc. W ten wieczór, gdy Cię poznałam zafascynowałam się Tobą, na tyle mocno, że nie patrząc na wcześniej wyznaczone zasady pozwoliłam byś zabrał mnie do siebie. Byłam naiwna, że i Ty może poczułeś to samo. Jak bardzo się pomyliłam dowiedziałam się kolejnego dnia, kiedy sam speszony półsłówkami dałeś mi do zrozumienia żebym sobie poszła.
     Podobno wcale taki nie jesteś. Ola z Piotrkiem uparcie twierdzą, że nie wiedzą co się z Tobą stało tej nocy. Wiem, że czują się współwinni tego co się między nami wydarzyło. Ja czasami się śmieję, że już teraz mogą szykować się na chrzestnych malucha. Będą się nadawać do tego idealnie, skoro przyczynili się po części do jego poczęcia.
     Czasami sobie gdybię i zastanawiam się co było, by gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach? Może, gdyby zamiast imprezy na którą wybrałam się z Olą i Pitem wybralibyśmy się na kawę we czwórkę wszystko wyglądało, by, inaczej. A może los i tak pchnąłby do tego, że teraz tak czy siak byłabym w tej samej sytuacji.
     Wiem jednak, że po pierwsze ja tak nie mogę, po drugie nie mam zamiaru być dla Ciebie ciężarem. Gdy dowiedziałeś się o ciąży to był dla Ciebie taki sam szok jak dla mnie. Wcale się nie dziwiłam, że na te słowa wybuchnąłeś śmiechem. Przecież życie nie powinno być aż tak okrutne, by karać Cię w ten sposób. A jednak było.
     W ogóle nie wiem jakim cudem na spółkę z Olą udało Ci się mnie przekonać do tego bym wprowadziła się do Twojego rzeszowskiego mieszkania. To był przecież błąd.
     Przekonałam się o tym jeszcze tego samego dnia, gdy zauważyłam Twoją manierę nie odkładania brudnych naczyń do zlewu czy zmywarki. Zostawiałeś wszystko na stole czy blacie brudne bądź niepotrzebne na daną chwilę. Irytowało mnie to i mimo kolejnych moich próśb nadal tak robiłeś. Już nie wiedziałam czy robisz to specjalnie, by mi dokuczyć czy dlatego, że naprawdę nie przywiązujesz do takich szczegółów większej wagi.
     Staraliśmy się przez dwa miesiące, próbując ze sobą żyć. To było jakieś groteskowe życie. Trzymałeś dystans, ja nie byłam lepsza. Zamiast się lepiej poznać to było coraz gorzej. Czuliśmy się ze sobą tak jakby zamieszkały tutaj osoby z dwóch różnych planet, a nie ci co niedługo zostaną rodzicami. Nie winiłam Cię, chciałeś być odpowiedzialny. Powinnam się cieszyć, przecież mogłeś zostawić mnie na pastwę losu i zapomnieć o moim istnieniu. Ty jednak na swój sposób nadal byłeś.
     Wyjechałeś na zgrupowanie a ja mogłam odetchnąć. Wiedziałam, że do połowy sierpnia rzadko zagościsz w Rzeszowie. Kilka dni może w sumie uzbiera się półtora tygodnia nie więcej. Dziwne było to, że po jakimś czasie zatęskniłam za Twoim nawykami, które wcześniej doprowadzały mnie do szału. Jeszcze dziwniejsze było to, że, gdy wróciłeś z Tampere zaczęłam wypytywać cię o Twoje samopoczucie, o wydarzenia związane z pobytem w Spale czy na wyjazdach.
     To było jednak chwilowe, później na powrót wróciliśmy do tego co było miedzy nami wcześniej.
     Teraz znów byłam tutaj. Siedziałam w trzecim rzędzie i niemal od początku finałowego meczu obserwowałam Cię w akcji. Traf tak chciał, że zastąpiłeś Marcina, gdy ten nabawił się kontuzji i grałeś dobrze. Ola raz po raz zerkała na mnie obserwując moje reakcje na Twoje boiskowe poczynania. Wraz z zepsutą zagrywką Amerykanina w Polskiej ekipie wybuchła euforia. Też się ucieszyłam, nie na długo, dotarło, bowiem do mnie co za chwilę mnie czeka.
     - Dasz radę – Ola ścisnęła mnie za rękę, po czym zbliżyła się do band wyczekując Nowakowskiego, by mu pogratulować.
     Siedziałam jeszcze dłuższą chwilę obserwując wszystko z oddali. Czułam, że to jeszcze nie ten moment. Lepiej jak na podium wejdziesz nieświadomy mojej obecności tutaj.
     - Teraz już musisz ze mną zejść – powtórzyła blondynka wyciągając rękę, by pomóc mi wstać. To był dopiero koniec 5 miesiąca, a ja już odczuwałam spore niedogodności związane z ciążą. Tak było i tym razem, gdy nie mogłam się podnieść z tych niskich krzesełek. – Idź – ponagliła mnie, gdy znalazłyśmy się już blisko Ciebie. Stałeś z Łukaszem i ściskaliście się raz po raz.
     - Grzesiek – zaczęłam cicho i niepewnie. Myślałam, że mnie nie usłyszysz, ale na nic były moje przypuszczenia.
     - Oliwia? – pytałeś zaskoczony. Nic więcej nie pojawiło się w wyrazie Twojej twarzy. Nie było złości czy radości. Może to i lepiej. – Nie wiedziałem, że tutaj jesteś.
     - A chciałbyś to wiedzieć? Nie chciałam burzyć twojej koncentracji – szybko bez ogródek zdradziłam prawdę.
     - Co ty mówisz ucieszył bym się, gdybym wiedział wcześniej – Twoja twarz rozpromieniła się, gdy spojrzałeś na widoczny pod tuniką brzuszek. Ostatnio, gdy mnie widziałeś był sporo mniejszy. Troszkę urósł przez te 3 tygodnie. – Dobrze się czujesz?
     - Tak w porządku. Grzesiek ja tutaj jestem, bo musimy porozmawiać – to nadal nie był najlepszy moment. Inni zawodniczy biegali wiwatując i ciesząc się z osiągniętego sukcesu a  mnie naszło na poważne rozmowy.
     - Coś nie tak z dzieckiem – przeraziłam Cię tymi słowami.
     - Nie, jak mówiłam wszystko dobrze.
     - To, o co chodzi? – dopytywałeś. Nie zwracałeś uwagi na kolegów, którzy wołali byś do nich podszedł czy, gdy obsypywali nas opadniętym wcześniej konfetti.
     - Możemy gdzieś usiąść? – podprowadziłeś mnie do krzesełek, po czym zacząłeś wpatrywać się we mnie z niecierpliwością. – Podjęłam decyzję, ja wrócę do domu, do Mielca. Nie chcę Ci siedzieć na głowie. Nie musisz mi pomagać. Nie oszukujmy się nie z tego nie będzie. Ja się męczę, Ty również. Dlatego prosto z lotniska wracam do domu. Jestem Ci wdzięczna, że chcesz pomagać, zrobiłeś już wystarczająco. Obiecuję, że jak dziecko się urodzi to będziesz mógł widzieć je, kiedy tylko zechcesz – podzieliłam się z Tobą swoją decyzją.
     - Oliwia ja myślałem… - przerwałeś. – Wiem, że nie zachowywałem się tak jak powinienem. Za długo oswajałem się z tym co się stało. Ja myślałem, że jak wrócę po Igrzyskach do Rzeszowa to wszystko się jakoś ułoży. Chciałem cię zabrać do Chorwacji wiem, że o tym marzyłaś, później urządzilibyśmy pokój dla maluszka – wyliczyłeś. Zaskoczyłeś mnie tym co sobie już założyłeś.
     - Grzesiek nie musisz – położyłam swoją dłoń na Twoich splecionych rękach.
     - A co powiesz na to, że chcę to zrobić. Daj mi szansę – ująłeś moją rękę w swoje palce.
     - Ja nie wiem. Skoro wcześniej nic z tego nie wyszło…- zastanawiałam się.
     - Oliwio daj mi, chociaż spróbować – poprosiłeś.
     Nie wiedziałam jak to będzie. Dawałam nawet 80% na to, że będzie tak samo, jak teraz, że jeszcze bardziej przekonamy się o tym, że nic po za jedną nocą zrodzić się nie ma nawet prawa. Z drugiej strony czułam, że, jeżeli nie dam nam jeszcze jednej szansy to do końca życia będę się zastanawiać jak, by to było, gdybym jednak się zgodziła. Dlatego zgodziłam się, pełna obaw, ale się zgodziłam.

 ~*~
Powiem wam szczerze, że dziś zastanawiam się jakim cudem to napisałam. Znam jednak odpowiedź, bo pisałam to tydzień temu, teraz moja wena od jakiś 6 dni poszła się jeb.ć, że ta powiem łaciną podwórkową.
Kosok, od dawna chodziło mi coś tam po głowie, ale nie umiałam tego zlepić w całość. Ten one part pojawił się, kiedy oglądałam finał LŚ. Tak jestem dziwna, żeby podczas meczu, myśleć o opowiadaniu :P

X STORY.


Spotkałem ją w pewien zimny i deszczowy październikowy wieczór. Wracałem od rodziców z Piotrkowa. Siedziała na poboczu drogi z głową schowaną między ramionami. Nie zwracała uwagi na mijające ją samochody, które raz po raz wzbijały strugi wody w jej stronę. Nie podniosła głowy nawet wtedy gdy zatrzymałem auto tuż obok niej ani, gdy do niej podszedłem. Gdyby nie jej płomienne czerwone zlepione od deszczu włosy spadające na ramiona mokrej kurtki nawet nie mógłbym tak od razu określić jej płci. Jednak teraz już wiedziałem, że to dziewczyna. Siedziała nieruchomo niczym posąg tak jakby świat wokół niej nie istniał.
     - Mogę ci jakoś pomóc? – zapytałem nie otrzymując odpowiedzi. – Może cię przynajmniej podwiozę do przystanku? – próbowałem dalej. Na mój głos zareagowała delikatnym ruchem ramion. – Wiem, że mnie słyszysz, chcę ci tylko pomóc – ciągnąłem, stając się również mokry o padającego coraz mocniej deszczu. – Jestem Michał, nie zrobię ci krzywdy – ukucnąłem przy niej kładąc rękę na jej ramieniu. Podniosła głowę i otworzyła oczy. Jej twarz była umorusana rozmazanym czarnym tuszem, a piękne brązowe oczy zapłakane i czerwone od wylanych łez. – Jak masz na imię? – pytałem.
     - Nie mam imienia, zostaw mnie! – jęknęła, a w barwie jej głosu było pełno smutku.
     - Musisz jakieś mieć? Ja ci swoje zdradziłem – patrzyła teraz na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
     - Nie mam, ale jak ci tak bardzo zależy to możesz mi mówić Hope – z jej otępienia nie pozostało już wiele. Podniosła przemoczony plecak, na którym siedziała i ruszyła przed siebie. Co za ironia, dziewczyna nazwała siebie Nadzieją a wyglądała jak siedem nieszczęść. Przypomniałam mi się pewna historia którą kiedyś czytałem a duchach Ziemi, tam Nadzieja była przedstawiona podobnie do napotkanej przeze mnie dziewczyny, również była porzucona, jakby zdeptana i załamana.
     - Poczekaj, podrzucę cię! – krzyknąłem za nią, ponieważ szybko się oddalała.
     - Nie musisz, nie masz, gdzie mnie podwieźć – teraz powoli do mnie docierało, że albo ona została wyrzucona z domu albo sama z niego uciekła. Nie mogłem zostawić jej bez żadnej pomocy.
     - Zabiorę cię w bezpieczne miejsce – zaproponowałem starając się doprowadzić ją do samochodu.
     - Nie chcę – upierała się przy swoim.
     - Zmienisz zdanie, gdy dojedziemy.
     Jakimś sposobem udało mi się wsadzić ją do wozu i skierowałem się do Bełchatowa. Podkręciłem ogrzewanie widząc, że moja towarzyszka trzęsie się z zimna.
     - Skoro nie chcesz mi podać swojego imienia to dla równowagi możesz mi mówić Bąku – próbowałem nawiązać z nią jakiś kontakt.
     - Tak jak ten owad? – spojrzała na mnie po raz pierwszy od dłuższego czasu.
     - Dokładnie – potwierdziłem.
     - To zabawne – dodała, nim znów odwróciła głowę w stronę okna.
     Może to było głupie, ale zabrałem ją do siebie, chciałem jakoś pomóc. Nie obawiałem się z jej strony żadnego zagrożenia, mimo że nic o niej nie wiedziałem.
     - Łazienka tutaj, kuchnia po prawej a pokój, w którym przenocujesz na końcu korytarza – wskazałem, gdy znaleźliśmy się na miejscu.
     - Możesz mówić wprost, że chcesz seksu, a nie ukrywać się za słówkami – odwróciła się do mnie wpijając mocno w moje usta. Oderwałem ją do siebie.
     - To nie o to mi chodzi – trzymałem ją za ramiona próbując wytłumaczyć swoje intencje.
     - Mnie nikt nie pomaga – usiłowała się wyszarpać. Puściłem, nie chciałem, by czuła się osaczona.
     - Ja ci pomogę – zaprowadziłem ją do łazienki przy okazji podrzucając swój klubowy dres, by miała w co się przebrać. Popatrzyła na mnie jak na wariata, gdy dostrzegła jego wielkość, ale po 20 minutach stała ubrana w niego w drzwiach kuchni.
     - Co, to jest ta Skra? To jakaś partia polityczna? – zapytała wywołując u mnie salwę śmiechu. – Czego się śmiejesz?
     - To klub siatkarski, jestem jego zawodnikiem – wytłumaczyłem.
     - Nie znam się ani na siatkówce ani na sporcie w ogóle – uśmiechnąłem się na to stwierdzenie, dało mi do zrozumienia, że jeszcze są w Polsce osoby, które kompletnie nas nie znają mimo sukcesu jaki ostatnio osiągnęliśmy.
     - Jesteś głodna? – wskazałem na przyrządzone kanapki, skinęła głową. Nie rozmawialiśmy, Hope jadła w milczenia a ja dyskretnie się jej przyglądałem przygotowując herbatę.
     - Mogę już iść spać? – podniosła wzrok z nad talerza przybierając minę maleńkiego dziecka, przytaknąłem na potwierdzenie.
     Gdy zasypiałem mając za ścianą nieznajomą dziewczynę myślałem nad wieloma sprawami. Kim ona jest? Jak się nazywa? Ile ma lat? Co się stało? I czy, gdy rano się obudzę to ją jeszcze zastanę? A może, gdy zasnę ona okradnie mnie i zniknie. Mogłem spodziewać się wszystkiego. Postanowiłem jednak zaufać.

     Wstałem na trening, gdy ona jeszcze spała ani mnie zniknęła ani mnie nie okradła. Nie bardzo wiedziałem co teraz zrobić dlatego zostawiłem jej kartkę:
„ Musiałem wyjść na trening, wrócę przed 12. Tutaj masz klucze gdybyś chciała wyjść i pieniądze na zakupy, bo w lodówce pustka. Proszę cię poczekaj na mnie.”
Bąku vel. Michał

     Ryzykowałem, ale odłożyłem na stolik 500 zł i klucze. Kwota byłą za wysoka, ale, jeżeli ona zdecyduje się odejść to chciałem, by przynajmniej na trochę miała za co zjeść, a zamki w drzwiach najwyżej wymienię.
     Nie potrafiłem skupić się na treningu za co porządnie oberwałem do Nawrockiego. Ciągle myślami uciekałem do mieszkania i nieznajomej. Wracając do domu złamałem chyba wszystkie przepisy drogowe jakie tylko można. Drzwi były zamknięte a w mieszkaniu pusto. Z kwoty którą zostawiłem zniknęło tylko 100 zł Nie miałem nawet ochoty sprawdzać czy nic nie zginęło, wpatrywałem się w okno, gdy usłyszałem, że drzwi się otwierają.
     - Poszłam na zakupy. Nie wiem, co ty jadasz jak zostawiasz tyle pieniędzy – uśmiechnęła się, miała przepiękny uśmiech. Ubrana już w jeden ze swoich strojów, które przeschły przez noc przypominała zwyczajną dziewczynę.
     - Dziękuję, że zostałaś – odezwałem się, na nic więcej nie było mnie stać. Nadal byłem w szoku, że nie uciekła.
     - Przecież prosiłem – rozpakowała zakupy zadziwiając mnie coraz bardziej.
     - Wiem ,ale nie myślałem… - zacząłem.
     - Pewnie myślałeś, że cię okradnę, zdemoluję mieszkanie i już nigdy mnie nie zobaczysz – jak widać dokładnie wiedziała co siedzi w mojej głowie. – Nie próbuj zaprzeczać wiem, że tak było.
     - Dziękuję ci za wszystko, ale teraz to już sobie pójdę – po zjedzonym posiłku wstała od stołu jakby nigdy nic i zebrała się do wyjścia.
     - Dokąd, może cie, chociaż odwiozę? – nie chciałem, by odchodziła. To, że dziś nie wyglądała już tak jak wczoraj wcale nie znaczyło, że ta historia się nie powtórzy a ona znów nie wyląduje gdzieś na poboczu drogi.
     - Sama jeszcze nie wiem dokąd, pójdę przed siebie – szepnęła wychodząc na korytarz.
     - Jeżeli chcesz możesz tutaj zostać – wypadłem za nią mówiąc to, co podpowiadało mi moje serce, rozum nie miał tutaj nic do gadania.
     - W charakterze kogo? – zapytała. Chyba wracaliśmy do rozmowy z wczorajszego wieczoru.
     - Mojego gościa, nikogo więcej. Wiem, że nic o tobie nie wiem, ale jednocześnie ci ufam – zwierzyłem się, a ona została.

     Od tamtego dnia minęło dokładnie 5 miesięcy. Ja poznałem Mariolę, bo tak naprawdę miała na imię, choć nie cierpiała go najbardziej na świecie. Z mijającymi dniami zwierzała mi się, już nie była dla mnie taką zagadką. Wiedziałem, że ma 23 lata od 3 mieszka kątem u znajomych czy na ulicy. Pewnego dnia trafiła do klubu nocnego, było jej tam dobrze do czasu, gdy szef zaproponował jej, by przekwalifikowała się z kelnerki na panią do towarzystwa. Nie nadawała się do tego i nie chciała żyć w świecie w którym wszystko kręci się wokół seksu. Nie miała rodziny, więc nie miała do kogo wracać. Rodzice alkoholicy zapomnieli o tym, że mają córkę jeszcze wtedy gdy była w gimnazjum. Ciotki, wujkowe, u nikogo nie potrafiła zagrzać dłużej miejsca. Gdy ją znalazłem przechodził mocne załamanie, nie wierząc, że jeszcze kiedyś będzie lepiej. Paradoksalnie nazwała siebie Hope, bo w głębi serca miała jeszcze cień nadziei. Nie wiedziała o tym, ale od jakiegoś czasu skrycie ją kochałem. Zakochałem się najpierw w tych sarnich oczach, gdy śmiały się, gdy płakały, gdy były radosne i smutne. Pokochałem ją całą i powoli nie widziałem już świata bez niej. Bałem się jednak wyznać prawdę, ponieważ obawiałem się, że ją stracę. Nie podejrzewałem, że ona podejmie pewne kroki za mnie. Jak bardzo się myliłem dostrzegłem dopiero, teraz gdy trzymałem w ręce jej list.
„Bąku nie mogę tak dłużej. Siedzę ci na głowie już tyle czasu. Jesteś dla mnie za dobry. Muszę to zrobić tak będzie lepiej dla nas obojga. Zasługujesz na kogoś, kto będzie z tobą zawsze, kto cie pokocha, a nie przytłoczy swoimi problemami. Zasługujesz na kogoś, kto potrafi zająć się własnym życiem. Przez to, że u ciebie mieszkam ty nie spotykasz się z żadnym kobietami, zajmujesz się mną widząc, że ja nie potrafię, tak nie można. Jestem dla ciebie obcym człowiekiem. Dlatego odchodzę, odchodzę, chociaż cię pokochałam całym sercem, ale to już nie jest ważne. Dziękuję ci za pomoc, za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Gdyby nie ty nie wiem, gdzie bym teraz była, może nie byłoby mnie wcale.”
Hope
     Już dawno nie używała swojego pseudonimu, to dało mi sygnał, że znów jest źle. Trzymałem kartkę, jeszcze raz czytając słowa, że mnie pokochała. Pokochała, ale odeszła, nie mogłem jej na to pozwolić. Nie wiedziałem, gdzie szukać, mimo to wybiegłem z mieszkania nie zważając na nic.
     Krążyłem po Bełchatowie tracąc resztki nadziei, przecież ona mogła być gdziekolwiek. Wściekły na siebie waliłem w kierownice, gdybym powiedział jej wcześniej o swoich uczuciach…
     Stojąc na światłach dostrzegłem to czego tak mocno pragnąłem. Stała na przystanku z tym samym plecakiem na plecach. Zjechałem na pobocze szybko wybiegając z samochodu.
     - Mariola, Boże, dobrze, że cię znalazłem - dopadłem jej ściskając z całych sił.
     - Już nie jestem Mariolą, została tylko Hope – wyznała. Wiedziałem, że sobie z tym poradzę, że znów odjadę w niej Mariolę, moją Mariolę.
     - Hope wróci do domu – teraz nie ważne czy była Hope czy Mariolą. Ważne, by chciała ze mną wrócić.
     - Ja nie mam żadnego domu zapomniałaś? – próbowała uwolnić się z mojego uścisku.
     - Nieprawda! Masz dom, mój dom od dawna jest też twoim domem. Gdybyś powiedziała mi wcześniej co się dzieje to teraz wszystko było, by, inaczej. Kocham cię i nigdy więcej nie uciekaj, bo moje serce tego nie zniesie. Nie chcę cię stracić – podniosła na mnie swoje oczy, które zaczęły wypełniać ogniki radości – Kocham cię – powtórzyłem. Wiedziałem, że już po wszystkim, że odzyskałem moją Mariolę, moją Hope. Nie czekając dłużej złączyłem nasze usta w pierwszym prawdziwym pocałunku.

 ~*~
Specjalnie dla Tajemniczej i Tea.
Ha udało się, a myślałam, że nie dam rady nic napisać o Michale o tutaj proszę. Mam wrażenie, że to jest trochę inne Story niż pisałam wcześniej. A może to tylko takie wrażenie. Pomysł narodził się na berlińskim lotnisku, może to przez, to niemieckie powietrze.
Miała być tutaj niespodzianka, ale nie będzie. Cóż nie zależało to ode mnie, ale może jeszcze kiedyś się dowiecie, o co mi chodziło.

IX STORY.

Klub Albatros w Opolu i wieczór panieński mojej młodszej siostry to nie było miejsce dla mnie. Zastanawiałam się co ona chce tym spotkaniem udowodnić, przecież zawsze była z niej dziewica Orleańska pesząca się na każdą wzmiankę o charakterze seksualnym. Seks dla niej to temat tabu a teraz przyjmowała te wyuzdane prezenty ze sztucznym uśmiechem. Nie wiedziała co ją czeka, jej przyjaciółki zachowały jakieś granice podarowując jej seksowna bieliznę czy kajdanki, ale bomba wieczoru nadeszła wtedy gdy wzięła mój prezent w dłonie. Patrzę na nią jak powoli odpakowuje srebrny papier, rozwiązuje wstążkę i odgina boki pudełka a tam znajduje nic innego jak różowy wibrator. Niepostrzeżenie naciska przycisk i przyrząd sam z siebie wydaje mruczące odgłosy i chwieje się na boki.
     - To na okres, gdy Marek przestanie cię zadowalać – rzucam przymilnie w jej stronę a ona czerwieni się, jak piwonia.
     - Dzięki Angela nie trzeba było – pełna zażenowania chowa sztucznego penisa na powrót w karton a ten nadal wibruje, słyszę to. Hamuje jednak śmiech. Patrzy ma nie z wyrzutem, nie musi nawet nic mówić wiem, że ta impreza dla mnie jest już skończona.

     Wymiguje się wyjściem do toalety w drodze odpalając papierosa. Rozglądam się na boki szukając ciekawego towaru. Słyszę głośny śmiech, kieruję tam swój wzrok i przystaje z zadowoleniem. Ten wieczór jeszcze nie jest tak do końca stracony. W łazience kończę papierosa wrzucając niedopałek do umywalki, poprawiam makijaż, usta pociągam czerwoną szminką ,wypinam piersi, podciągam pończochy. Jeszcze ostatnie spojrzenie czy wszystko jest na swoim miejscu i ruszam.
     - No Jaworska do dzieła – pobudzam sama siebie i wkraczam do akcji.
     Barman patrzy na mnie tęsknym wzrokiem, już dobrze wiem, co myśli, ale nie dziś kotku, nie dziś. Może jeszcze kiedyś tu wrócę, kto wie. Z drinkiem w ręku zerkam na Ciebie, mężczyźni, z którymi wcześniej się śmiałeś zniknęli . Siedzisz przy barze parę merów ode mnie ściskając w dłoniach butelkę Żywca. Twoje dłonie są duże, już teraz pragnę, by błądziły po moim ciele, wyobrażam sobie, jak pieszczą każdy milimetr mojej skóry. Przywołuje barmana, zamawiam dwie szklanki Burbona: jedna dla siebie, drugą dla Ciebie. Czekam aż dostaniesz swoją. Barman szepce Ci coś do ucha, a potem Ty unosisz szklankę w górę i odwracasz głowę w moja stronę. Uśmiecham się do Ciebie powielając ten sam gest. Ty też się uśmiechasz, Twój uśmiech jest taki jakiego oczekiwałam szelmowski, pociągający a w oczach tli się diabeł. Nie mija minuta a już siedzisz przy mnie. Przedstawiasz się.
     -Guillaume Samica. Samik wystarczy – poznaje ten akcent w twoim perfekcyjnym angielskim, jesteś Francuzem. Zapowiada się coraz milszy wieczór, mam dobre wspomnienia z Francuzami.
     - Angela – więcej ci nie potrzeba i tak po za najwspanialszym seksem w życiu nie musisz niczego o mnie pamiętać.
      Rozmawiamy o niczym, trochę o zainteresowaniach, trochę o pracy, mówisz coś o siatkówce, ale nie słucham zbyt dokładnie, rozmowy o sporcie mnie nudzą. Mało mnie obchodzi co tutaj robisz po za tym, że znalazłeś się tutaj w tym samy czasie co ja.
     Nie mogę dłużej czekać, sama łapię Twoją dłoń i kładę ją na swoim udzie. Patrzysz zaskoczony, wyczuwam, że chcesz ją cofnąć, ale ostatecznie tego nie robisz. Gdy twoje ciało przyzwyczaja się do bliskości mojego zaczynasz sam delikatny masaż od kolana aż pod spódniczkę. Mrużę oczy, podnieca mnie ten dotyk, ale teraz chcę czegoś innego. Idziemy na parkiet dopiero tutaj zauważam sporą różnicę w naszym wzroście. Zarzucam ci ręce na szyje, przywieram swoje ciało do twojego tak byś czuł moje piersi na torsie, mruczę do ucha szepcząc słodkie słówka. Tańczymy, melodia się zmienia. Odwracam się tyłem ocierając się o ciebie moim krągłym tyłeczkiem, przez materiał spódnicy czuję twoją męskość, napieram na nią. Twoje dłonie lądują pod moją bluzką na gorący brzuchu.
     - Wystarczy – ciągnę Cię za rękę w stronę wyjścia, przy szatni spotykam siostrę ciskającą w naszą stronę pioruny. Nie zwracam na nią uwagi. Niech widzi jak potrafię się bawić.
     Jedziemy do mnie. Już w taksówce ciężko nam trzymać ręce przy sobie, a kierowcy manewrować zgrabnie miedzy uliczkami wciąż widzę te spojrzenia we wstecznym lusterku, które tęsknie posyła patrząc na nasze igraszki.
     Na klatce schodowej przypierasz mnie do ściany całując dziko i rozchylasz moje nogi wkładając rękę w figi. Jęczę coraz głośniej nie zwracając uwagi, że za drzwiami są moi sąsiedzi. Pobudzają Cie moje odgłosy przyśpieszasz ruchy a ja, ledwo stoję na nogach dopiero, wtedy przerywasz. Chwytam cię za rękaw kurtki i wpycham do mieszkania. Zaraz za drzwiami zdzieram z Ciebie wszystko, co masz na sobie. Stoisz tak nagi i pozwalasz podziwiać każdy skrawek wysportowanego ciała. Patrzysz przebiegle na mnie.
     -Teraz twoja kolej mała – słyszę z Twych ust. Chcesz bym urządziła ci pokaz, proszę bardzo.
     Kierujemy się do sypialni, popycham cię na łóżko, układasz się wygodnie i czekasz. Puszczam muzykę i wykonuje biodrami powolne okrężne ruchy. Przejeżdżam ręką po piersiach, tali i biodrach. Podwijam koszulkę, zrzucam ją z siebie, to samo robię ze spódniczką. Wdrapuję się na Ciebie w samej bieliźnie i pończochach. Biorę twoje dłonie układam po moich bokach. Sama bawię się ramiączkiem od stanika przygryzając je w końcu opuszczam najpierw jedno potem drugie. Nie majstruje zbyt długo przy zapięciu, nie mam już ochoty drażnić się sama ze sobą. Pozbawiam się również tej części zbędnej na ten czas garderoby. Nie wytrzymujesz twoje dłonie szybko znajdują się na piersiach obdarzając je wcale nie subtelnym, ale szaleńczym i mocny masażem. Ściskasz moje twarde sutki doprowadzając mnie od szału. Podnosisz się składasz na nich pocałunki, przygryzasz. Jestem na granicy a ty wciąż nie robisz tego co bym chciała. Po kilku chwilach dalszych pieszczot spychasz mnie z siebie powodując, że teraz Ty jesteś górą. Zdzierasz ze mnie figi nurkując głową między moimi udami. Twój język wyczynia cuda. Nie mogę tak dłużej, krzyczę głośno a ty tylko przerywasz, by się uśmiechnąć. Przewracasz mnie na plecy, kazujesz wypiąć, słucham posłusznie niczym twoja niewolnica, potem to znów Ty stajesz w takiej roli, gdy ja dosiadam Ciebie. Nie mamy siebie dość. Wytworzyła się taka atmosfera, która wzajemnie pobudza nas do dalszego działania. Przenosimy się pod prysznic, by skończyć na dywanie w salonie.
     Budzę się rano, choć powinnam powiedzieć, że już prawie południe znów znajduję się w swoim łóżku, nigdzie nie ma twoich śladów obecności pozostają tylko wspomnienia. Nie byłeś pierwszym ani ostatnim facetem na jedną noc. Dziwne, ale chyba trochę tęsknię. Mija miesiąc, dwa , trzy w moim łóżku było już wielu po Tobie. Czy jeszcze kiedyś się spotkamy? Gdzie jesteś? Pytam sama siebie.
     Z nudów oglądam program informacyjny, nie zmieniam kanału, gdy zaczynają nadawać wiadomości sportowe. Widzę tam Ciebie, już wiem, gdzie mogę cię znaleźć. Bez pośpiechu układam plan, który zrodził się w mojej głowie. Może wspominasz mnie tak samo, jak ja wspominam Ciebie? Jeżeli nie to w Kędzierzynie na pewno znajdę zastępstwo.
~*~

Dobra poniosło mnie i sieję zgorszenie. Wybaczcie. Już lecę pokutować za ten grzech.
Całkiem możliwe, że przy kolejnej publikacji będzie na Was tutaj czekała niespodzianka, ale to się jeszcze zobaczy.
Czy to nie jest piękne jak nasi ogrywają znów Brazylię? Ostatnio taka seria zdarzyła nam się w 2002 roku, ja miałam to szczęście pamiętać te zwycięstwa, ale cieszę się, że będę miała kolejne do zapamiętania.

VIII STORY.


Nie zdziwiło mnie to gdy lekarz zlecił powtórzenie badań oraz przy okazji dodał wiele innych. Już od dłuższego czasu czułam się fatalnie. Jak długo się tylko dało ignorowałam sygnały, które wysyłał mój organizm. Teraz jednak nastał kres tej ignorancji. Wiedziałam, że jest źle. Kiedy po kolejnym tygodniu zawitałam do gabinetu doktora Michniewicza czekałam na wyrok a jego zatroskana mina tylko mnie w tym utwierdzała.
     - Pani Kingo niech pani spocznie – wskazał mi krzesło znajdujące się po drugiej stronie biurka.
     - Niech doktor mówi, domyślam się, że nie jest dobrze –, po co miałam ukrywać, że nie wiem, co się święci, niech wie, że jestem przygotowana.
     - Z szeregu badań, które wykonaliśmy wynika, że jest pani poważnie chora. Podejrzewam, że lekarz, który prowadził panią w latach dziecięcych pokpił sprawę i myślał, że problem sam zniknie tak jak ma to miejsce u nieznacznego procenta pacjentów… – zaczął swój wywód zupełnie niepotrzebnie, wystarczyło przecież zwyczajnie powiedzieć co mi jest.
     - Doktorze do rzeczy – ponagliłam go, na co spojrzał tylko zdezorientowanym wzrokiem.
     - Ma pani wrodzoną wadę serca. Niestety, z biegiem lat pracuje ono coraz słabiej, stąd to zmęczenie, senność, a nawet omdlenia – wyliczył skrupulatnie wpatrując się we mnie smutnymi oczami.
     - Ile mi zostało? – jakoś tak beznamiętnym tonem zadałam to pytanie, jakby wcale nie chodziło o mnie.
     - Jeżeli nie znajdziemy dla Pani odpowiedniego organu to sześć może dwanaście miesięcy.

     Pewnie zastanawiacie się, jak wygląda życie i co się czuje po tym jak usłyszycie wyrok? Kiedy zdacie sobie sprawę, że każda kolejna sekunda, minuta, godzina czy doba zbliża was do nieuniknionego. Pojawia się etap załamania i ogólnej bezsilności, u mnie to jednak nie trwało długo. Wszystko przez to, że chyba nie miałam nad czym rozpaczać, że zostawię coś, kogoś opuszczę. Z rodziną miałam marny kontakt, zapracowani znajdujący się głównie w delegacjach zagranicznych rodzice częściej taktowali mnie jak zbędny dodatek niż ukochaną jedyną córkę. Przyjaciół też nie miałam co było moim wyborem, wyborem, który podjęłam pięć lat wcześniej nie mogąc sobie poradzić z tym co się działo w mojej duszy i to co czułam w sercu do Jego osoby.

     Po przemyśleniu kilkukrotnie wszystkiego postanowiłam zrobić coś z tym co zostawiłam, wtedy sama sobie, nie potrafiąc podjąć decyzji. Z biegiem mijających lat żałowałam tego coraz mocniej. Gdy odszukałam jego numer w książce adresowej i nacisnęłam zieloną słuchawkę byłam pogodzona z ewentualnością, że nawet nie odbierze, że przecież wcale nie musi. Tutaj się pomyliłam, po trzech sygnałach usłyszałam ten wiecznie wesoły głos, którego tak bardzo mi brakowało.
     - Kinga?! – pytał bardziej niż stwierdził.
     - Cześć Bartek wiem, że nie odzywałam się, ale mam pewną sprawę. Moglibyśmy się spotkać? – wyrecytowałam wcześniej przygotowaną formułkę.
     - Nie wcześniej jak w przyszłym tygodniu, nie wyrwę się tak prędko do Nysy – czułam po jego głosie, że jest zaskoczony, nadal znałam go tak samo dobrze. Nie zbombardował mnie pytaniami, po co i dlaczego dzwonie, ale przystał na propozycję.
     - Nie mieszkam już w Nysie, a w Łodzi – ten fakt wiele zmieniał.
     - A jak tak, to, co powiesz na czwartek. Jeszcze może się zdzwonimy o dokładny termin – sam wyszedł z inicjatywą.
     - Dobrze, czwartek mi odpowiada – połowę miałam za sobą, ale była to łatwiejsza połowa, najgorsze wciąż było przede mną.

     Siedząc w „Szabacie” zastanawiałam się czy dobrze robię. Może nie powinnam rozgrzebywać starych ran? Przecież zawsze miałam go na wyciągniecie ręki a tego nie robiłam. Przez te lata wystarczało mi obserwowanie go jak z zapowiadającego się dobrze siatkarza stał się gwiazdą światowego formatu. Może powinno mi to wystarczyć? Pogodziłam się z tym, to był mój wybór a teraz znów chcę wszystko spieprzyć. Właśnie, teraz gdy powoli uczyłam się z tym żyć. Coś mi jednak podpowiadało, że muszę rozliczyć się ostatecznie z Kurkiem, tej jeden ostatni raz. Później on wróci do Anki, a ja…, …a ja będę z dnia na dzień zbliżać się do grobu.
     Zobaczył mnie już z daleka, zawsze tak było kruczoczarna krótka nastroszona fryzura wyróżniała mnie. Naszą rozmowę zaczęliśmy od zwykłych uprzejmości, było sztywno, nijako, nie tak jak przez te lata, gdy byliśmy przyjaciółmi. Czułam, że to ja muszę wyjść naprzeciw, bo, inaczej nadal będziemy gadać o niczym, a nie taki był cel.
     - Dobra Bartek przejdźmy do rzeczy, bo zarówno ja jak i ty wiemy, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Ja chcę cię przeprosić, przeprosić, za to co zepsułam to pięć lat temu. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że to był najgłupszy błąd jaki zrobiłam. Bałam się zaryzykować, nie wiem może byłam naiwna, że będziesz czekał w nieskończoność. Żałuję do dziś, że nie powiedziałam, wtedy „tak”, że odrzuciłam twoją propozycję byśmy zostali parą. Nie wiem może się bałam, że stracę cię jako przyjaciela, gdyby coś nie wyszło. Oboje wiemy, że i tak cię straciłam – z każdym kolejnym słowem ból jaki pojawił się na jego twarzy powodował, że zaczęłam wątpić w to, że był to dobry pomysł.
     - Czemu nie powiedziałaś mi o tym wcześniej!? Ja myślałem przez te wszystkie lata, że nie byłem ciebie wart, że przez to mnie odrzuciłaś! Gdybyś, wtedy powiedziała o swoich lękach…- zamilkł wpatrując się w pustą już filiżankę po kawie.
     - Nie wiem Bartek, nie wiem. Niepotrzebnie ci o tym powiedziałam, ty jesteś przecież z Anią, wiem, że jesteście szczęśliwi. Masz swoje życie. Sama nie wiem, co chciałam osiągnąć tym wyznaniem. Może zwyczajnie sumienie nie dawało mi spokoju. Chciałam mieć pozamykane wszystkie sprawy nim…- urwałam w pół słowa. – Bądź szczęśliwy – widok jego zatroskanej twarzy powodował u mnie coraz większe wyrzuty sumienia, nie chciałam tego.
     - Kinga co się dzieje?! – zatrzymał mnie tuż przy wyjściu. – Ja widzę, że coś jest nie tak –, gdy dotknął mojej dłoni pękłam, złamałam się, jak przesuszona gałązka. Nie miałam już sił pokazywać, że jestem niezniszczalna.
     - Ja umieram – bardziej wydukałam niż powiedziałam, później wtuliłam się w jego ciało tak jakby miał rozpłynąć się za chwile w nicość.

     Nie chciałam tym wyznaniem robić rewolucji w swoim życiu a tym bardziej w życiu Bartka. Jednak moje protesty i błagania, by przestał się przejmować odbijały się, jak od ściany. Kiedy pewnego wieczora po kolejnej kłótni usiłowałam wyrzucić go z mieszkania ten niespodziewanie wykrzyczał mi, że mnie kocha, nigdy nie przestał i zawsze kochać będzie a ja z napływu emocji osunęłam się na podłogę. Budząc się w szpitalnym łóżku wiedziałam, że tam jest ze mną, charakterystyczna woń perfum skrzętnie oplotła całe pomieszczenie.
     - Bartek tak nie może być! Jest Anka!- byłam przekonana, że to co on czuł do mnie, wtedy już dawno minęło. Dopiero teraz okazało się, jak bardzo się myliłam.
     - Możesz przestać! – krzyknął na mnie- Chodź ten jeden raz pomyśl o sobie. Odszedłem od niej. Do cholery, oboje wiemy jak jest, przestań to ukrywać! Nie potrafisz podjąć decyzji, to zrobię, to za ciebie! – nachylił się gwałtownie i z natarczywością zderzył się z moimi zaciśniętymi ze złości ustami. Nie mogłam się opierać dłużej. Rozchyliłam wargi i nachalnie oddawałam każdy kolejny pocałunek.

     Następne miesiące zmieniły wszystko, sprawiły, że myśli o tym co mnie czeka udawało mi się zagłuszyć. Miałam Bartka, który sprawiał, że każdy kolejny przeżyty dzień wypełniał mnie szczęściem, że był jedyny, niepowtarzalny i wyjątkowy. Póki mogłam jeździłam z nim na mecze, dopingując głośno jego i Skrę. Odzyskałam też rodziców. To było straszne , że dopiero moja choroba uświadomiła im jak wiele lat straciliśmy, teraz wszyscy staraliśmy się nadrobić to co przeminęło już bezpowrotnie. Jednak ani przed samą sobą ani przed rodzicami a przed Bartkiem już szczególnie nie dało się ukryć tego, że jestem coraz słabsza i przyjmuję ogrom coraz to nowych leków. Często rozmawialiśmy o tym co będzie, Bartek zapewniał mnie bym się o niego nie martwiła, że on da radę, że przetrwa.
     Dni spędzone w szpitalu powoli zmieniały się w tygodnie aż wreszcie zagościłam tam na stałe. Lekarze cicho szeptali między sobą, że to już kwestia kilku dni. Wiedziałam, że muszę się z Nim pożegnać i gdy po kolejnym treningu przyszedł prosto do mnie czułam, że ten moment nadszedł.
     - Bartuś kocham cię, ale masz mi obiecać, że szybko nauczysz się żyć beze mnie, masz znów być szczęśliwy. Będę cię pilnować wiesz? – uśmiechnął się do mnie przez łzy. – Nigdy cię nie opuszczę, będę stać przy tobie, kopać cię po tyłku, gdy zwątpisz – sama też nie powstrzymałam cieknącego po twarzy słonego płynu. – Dałeś mi najpiękniejsze miesiące mojego życia. Obiecaj mi, że ułożysz sobie życie – ściskałam jego dłoń najmocniej jak potrafiłam.
     - Obiecuje, ale nigdy nie przestanę cię kochać – pocałował mnie ścierając łzy z policzków.

     Ten pocałunek był ostatnim jaki dane mi było przeżyć. Tej nocy odeszłam, odchodziłam spokojna, ale i z nutką strachu o niego, tego co będzie, gdy rano dowie się, że mnie już nie ma. O obietnice byłam spokojna, Bartosz Kurek zawsze ich dotrzymywał.

~*~
Jest to skrót historii, z którą próbowałam się zmierzyć dobre 8 lat temu. Wtedy nie wyszło i dziś też, by nie wyszło. Ale w takim One parcie brzmi to lepiej. Dobra idę się sama poryczeć, bo się wzruszyłam.
Najfajniejsze wydarzenia roku przed nami, LŚ, to jest to, co kocham najbardziej