czwartek, 27 września 2012

XIII STORY.




     „Zbyszku, będziesz na święta w Warszawie? Muszę się z tobą zobaczyć” – odczytałem wiadomość od Kai a serce bez żadnego ostrzeżenia przyśpieszyło tak jakbym dopiero co skończył serię podrzutów na siłowni. Była to jej pierwsza wiadomość od 11 miesięcy. Jej twarz momentalnie pojawiła się w mojej głowie, twarz którą i tak przywoływałem do siebie codziennie. Jednak na żywo dane mi ją było zobaczyć ostatnio 8 miesięcy temu w dniu, w którym żegnałem się z Politechniką na oficjalnym zakończeniu sezonu przez moją już byłą drużynę. Nie wiedziałem czy odpisywać na wiadomość, przecież oczywiste było to, że na święta zawitam do stolicy, ale to czy mam się spotkać z Kają już tak oczywiste nie było. Oboje podjęliśmy decyzje, że zrywamy naszą znajomość, relację czy sam już nie wiem jak mam to nazwać i że już nigdy nie będziemy wracać do tego co się wydarzyło. Dlaczego, więc ona łamie złożoną obietnicę? Dlaczego powoduje, że żywe wciąż wspomnienia wracają nieproszone?

     Kaję poznałem na pierwszej naszej wspólnej imprezie z chłopakami z Politechniki. Na zawsze zapamiętam jak ubrana w czarny gorset i kremowe rurki wkroczyła do klubu „ Maestro” z grzywą rudych rozwianych włosów. Jej wygląd mówił, że jest pewną siebie wiedzącą czego chce młodą kobietą, gdy ją jednak poznałem przekonałem się, jak to wrażenie może być mylne. Kaja była bardzo nieśmiała, nieprzyzwyczajona do zgiełku i rozmachu z jakim się żyje w Warszawie. Pochodziła z małej miejscowości Czchów na południu Polski, a do Warszawy zawitała za sprawą swojej drugiej połowy Krzyśka. Kosowska była dziewczyną Wierzbowskiego, tworzyli parę od roku i za sprawą transferu Wierzby do Politechniki dziewczyna postanowiła przenieść się tutaj wraz z nim a tym samym ich związek z etapu związku na odległość przerodził się w coś poważniejszego.
     - No chłopaki oficjalna prezentacja. To moja Kaja – przedstawił nam ją wtedy Krzysiek chyba nieświadomy, że dla jego dziewczyny to trochę krępująca sytuacja.
Już w ten dzień przekonałem się, że rudowłosa jest przeciwieństwem dziewczyn jakie ja sam znałem i wśród, których lubiłem się zakręcić.
     - Nie musisz się bać my nie gryziemy – próbowałem poluzować atmosferę, by dziewczyna nie czuła się taka spięta.
     - Wiem, że to dziwnie wygląda, ale ciągle się przyzwyczajam do tego, że to co do tej pory znałam z ekranów telewizora, teraz staje się również częścią mojej osoby – wyjaśniła uśmiechając się do mnie i Michała nieśmiało, szukając wzrokiem Krzyśka, który ruszył po jakieś drinki.
     Dowiedziałem się, że Kaja jest wielkim kibicem siatkarskim i z Wierzbą poznała się przypadkiem podczas Memoriału Wagnera w 2009 roku. Zaczepiła Krzyśka, by zrobił zdjęcie jej i znajomym, z którymi była. Podobno bardzo się zmieszała, gdy zauważyła, iż zaczepiła nieświadomie jednego z siatkarzy i tym urzekła Wierzbowskiego, gdy zaczęła go solennie przepraszać. Z tej zabawnej sytuacji wybrnęli tak, że udało, im się stworzyć związek mimo dzielącej ich odległości. Dla mnie coś takiego było nie do wyobrażenia, ale, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że silne uczucie może scalać dwoje ludzi aż tak mocno.

     Tęskniłem za życiem w rodzinnej stolicy. Pierwszy raz od wielu lat czułem się w końcu jak u siebie w domu. Kiedy chciałem mogłem wpadać na rodzinne obiadki i doprowadzać swoją obecnością moją rodzinę do szału. Warszawa była też dobrym miejscem, by ciągle być anonimowym .Wbrew pozorom nie tak wiele osób nas siatkarzy tutaj kojarzyło. Z resztą dla dziewczyn, z którymi się, wtedy spotykałem siatkówka to był tylko dodatek. Wiedziałem, że dla nich głównie liczy się to, że możemy wychodzić do modnych klubów i że mój wygląd powoduje, że wiele kobiet zazdrości im takiego towarzystwa. Nie przeszkadzało mi takie podejście, ja sam lubiłem się dobrze zabawić i nie widziałem w tym niczego złego. Z czasem to się zmieniło, Kaja pokazała mi, że nie warto tak bawić się swym życiem i nadwyrężać dobrą passę, bo wszystko może się obrócić przeciwko nam i możemy później czegoś żałować.
     -Zbyszek chodź na chwilę – Krzysiek zaczepił mnie, gdy wraz z Miśkiem zbieraliśmy się już do domu po meczu. – mam taką sprawę, a raczej Kaja ma… - momentalnie mój wzrok powędrował na twarz rudowłosej.
     - Niepotrzebnie zawracamy Zbyszkowi głowę – zrugała go zmieszana, a mnie coraz bardziej ciekawiło czego może chcieć ode mnie Kosowska.
     - Spytać zawsze można – upierał się Wierzba. – Słuchaj Zibi, nie pomógłbyś Kai z włoskim? – zapytał.
     - Krzysiek idź już, sama wszystko wyjaśnię Zaraz przyjdę – odprawiła go rumieniąc się przy tym słodko. Widziałem też, że jest troszkę zła za zachowanie swojego chłopaka.
     - Przepraszam, za to. Krzysiek sobie ubzdurał, że mógłbyś mi pomóc. Nie będę ci przecież zawracać głowy i zajmować czasu i tak macie go mało. Dam sobie sama rade – trajkotała nerwowo delikatnie gestykulując.
     - Ale ja mógłbym ci pomóc, to żaden problem. Musisz mi tylko powiedzieć, o co dokładnie chodzi – nie widziałem żadnej przeszkody, by podszkolić ją w tym języku.
     - Naprawdę, bo ja się nie chcę narzucać. Jeżeli chcesz to zrobić tylko dlatego, że Krzyś jest twoim kolegą z drużyny to nie musisz – przekonywała.
     - Kaja zrobię to, bo chcę. Mów już dlaczego potrzebujesz tej pomocy – postawiłem stanowczo na swoim. Przeczuwałem, że, inaczej nigdy, by my nie powiedziała co jest na rzeczy.

     Tak się wszystko zaczęło. Kaja zatrudniła się, jak opiekunka do dziecka w polsko- włoskiej rodzinie. Nie było to dla niej duży kłopot, bo miała rękę do dzieci tylko jedynym mankamentem było to, że 4- latek czasami ani myślał mówić po polsku i dziewczyna miała problemy ze zrozumieniem jego potrzeb. Postanowiłem zabawić się w nauczyciela. Kosowska bardzo szybko przyswajała nowe słowa, łapała odpowiedni akcent i intonację. Po pewnym czasie doszło do tego, że mówiła tak dobrze, jak ja. Sama przyznała, że nie przypuszczała, że ma aż taką smykałkę do języków. W szkole uczyła się niemieckiego i nienawidziła go, myślała, że tak będzie z każdym obcym językiem. Lekcje nie były jej już potrzebne a jednak ciągle dwa razy w tygodniu na trzy godziny byliśmy kompletnie sami.
Teraz nasze spotkania przerodziły się w zwykłe pogaduchy. Kaja zwierzyła mi się, że przypominam jej przyjaciela, który 3 lata temu wyjechał do Anglii. Podobno miałem taki sam charakter jak on i dlatego tak prędko mimo tego, że z początku jak sama mi się przyznała „ Obawiała się tego Bartmana” zaczęliśmy nadawać na tych samych falach. Zazdrościłem Wierzbie takiej dziewczyny, była zabawna, poukładana, miała swoje wartości a do tego znała się na siatkówce jak mało, która kobieta z którą miałem do czynienia. Kaja sama lubiła o sobie mówić, że jest do tańca i do różańca i to naprawdę określało ją idealnie. Ja sam zauważyłem, że uzależniłem się od niej. Nawet nie wiem, kiedy i jak to się stało, ale z niecierpliwością wyczekiwałem naszych „lekcji” szukałem jej osoby podczas meczu i czułem przyjemne ciepełko w środku, gdy machała do mnie z trybun w odpowiedzi. Nawet Kubiak zauważył co się dzieje i nie był by oczywiście sobą, gdyby nie zareagował.
     - Ty się w niej zabujałeś! – stwierdził pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy piwie.
     - Co ty chrzanisz?! – odparłem zirytowany, że zostałem odkryty.
     - Nie udawaj, widzę. – Miśka nie da się tak łatwo oszukać. – Co z tym zrobisz? – dopytywał ciekawy.
     - Nic, przecież to dziewczyna Wierzby. Nie jestem aż takim sukinsynem, żeby mu ją odbijać. Z resztą ona kocha jego, a nie mnie.
     To była prawda, nigdy nie był bym aż takim bucem, żeby przystawiać się do laski kumpla z drużyny, jeszcze, gdy ich związek był tak zaawansowany o z tego co wiedziałem szczęśliwy. Rzeczywistość jednak lubi sobie ze mnie żartować.
     Nadal widywałem się z Kają, ale było to dla mnie trudniejsze ze spotkania na spotkanie. Wyłapywałem każdy jej gest, spojrzenie i interpretowałem jako ukryte sygnały od niej. Kilka razy, gdy rudowłosa ścięła się z Wierzbowskim przychodziła do mnie, by się wygadać i przytulić. Po jednym takim razie wszystko puściło i nie wytrzymałem a ona nie protestowała. Kiedy czułem jak jej usta błądzą po moim ciele, jak mogłem dotykać jej rozpalonego skrawka skóry przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości, zahamowania i zasady przynajmniej do kolejnego ranka, gdy trzeba było ponieść konsekwencje tych czynów.
     - Nie powiesz mu? – ocierała łzy skulona w rogu łóżka.
     - Jeżeli chcesz, to zachowam, to dla siebie, nikt się o niczym nie dowie – co innego miałem zrobić. Jak widać ona bardzo żałowała tego, że wczoraj poniosły ja emocje.
     - Nie możemy się już spotykać. Ja nie dam rady. Przepraszam. Obiecaj mi, że to ostatni raz, gdy jesteśmy sam na sam. To się nie może powtórzyć – zadecydowała a mi nie zostało nic innego tylko się zgodzić. Nie mogłem się postawić, nie, gdy widziałem jakie piętno na niej odcisnęła nasza wspólna noc.

     Kiedy półtora miesiąca później dowiedziałem się o ich zaręczynach wpadłem w szał a efektem było to, że moje białe Audi znalazło się w rowie. Gdybym wyznał Krzyśkowi prawdę nic takiego nie miało być miejsca, a ja nie musiałbym w szatni wysłuchiwać historii tych oświadczyn. Chciałem dograć sezon i wyjechać. Czas umilałem sobie poznając w klubach kolejne dziewczyny Kasia, Anka, Iwona, Sabina, po pewnym czasie miałem problem z ich zapamiętaniem. Na wakacjach, gdzie miałem nadzieję, że od tego momentu wszystko zacznę od nowa dowiedziałem się od Damiana, że powodem tego, że Krzysiek się oświadczył Kai było to, iż okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. Ta wiadomość spowodowała, że przeżyłem najgorsze wakacje życia.
     Teraz, gdy już na dobre wrócił dawny Zbyszek ten sms sprawił, że znów wszystko sobie przypomniałem. Nie wiedziałem jakie intencje ma rudowłosa i czego oczekuje po tym spotkaniu. Nie mogłem zignorować jej prośby, dlatego odpisałem, że chętnie się z nią spotkam.

     Dzień przed Wigilią czekałem na Kaje od 10 rano. Napisała, że przyjdzie przed południem, dochodziła już14 a jej nadal nie było. Uznałem, że się rozmyśliła, ale zaraz po tym usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Gdy otworzyłem stała przede mną z zmarzniętą od mrozu twarzą a w dłoniach trzymała zawiniątko.
     - Możemy wejść? – pytała.
     - Tak – przepuściłem ją w drzwiach, przyglądając się to jej to dziecku, które trzymała w ramionach.
     - Zbyszku ja dłużej tak nie mogę – zaczęła rozbierać malucha z zimowego kombinezonu.
     - Czego nie możesz? – pytałem jak głupi. Nie rozumiałem, o co jej chodzi.
     - Nie mogę okłamywać Krzyśka i wszystkich w około. Kornelia to… - zawahała się – Kornelia to twoja córka nie jego – usłyszałem co mówi, ale nie potrafiłem w żaden sposób zareagować. Patrzyłem tępo na dziewczynkę i od razu to zauważyłem. Mała patrzyła na mnie to na Kaję wielkimi zielonym oczami, Kaja miała oczy przypominające kawowy napar a Wierzbowski niebieskie, a mała najwyraźniej miała te oczy po mnie.
     - Nie mogę tak żyć ! – Kosowska wybuchnęła głośnym płaczem. – Nie mogę tak oszukiwać, nie jestem taka – ciągnęła.
     - Cii, jakoś sobie poradzimy – te słowa przyszły same z siebie, nie wiedziałem co będzie. Byłem w szoku. Patrząc na mój charakter powinienem wybuchnąć i rozpętać mega awanturę a jednak moja reakcja była inna. Gdzieś tam w środku mnie zaczęła kiełkować myśl, że mam tak piękne dziecko, córeczkę. Przygarnąłem płaczące już obie dziewczyny do siebie. Później się zastanowimy co dalej.

~*~


Jest to najprawdopodobniej ostatnia historia na tym blogu. Nie napisałam nic od ponad miesiąca, jeżeli chodzi o te krótkie historie. Ta powstała dawno, bo w czerwcu, ale dopiero teraz się zebrałam, by ją opublikować. Żeby było śmieszniej to kiedyś był nawet plan, by zrobić z tego mini opowiadanie. Moja wyobraźnia niestety nie widzi dalszego ciągu tej historii, dlatego to zostanie tak jak jest. Tęsknie za takim Bartmanem jak tutaj, niestety mam wrażenie, że ten nasz realny Zbyszek, uległ jakiejś przemianie na gorsze, a to źle na mnie wpływa.
Dziękuję, za to że byłyście tutaj ze mną, że pomysł na oneparty się spodobał. Trzymajcie się.

czwartek, 16 sierpnia 2012

XII STORY.


    Poznaliśmy się niecałe 4 lata temu. Oboje wracaliśmy do kraju na tarczy. Oczywiście to ty tak uważałeś, ja za twój brązowy medal, wtedy oddałabym wszystko. Jednak miałeś rację, u nas w Rosji liczą się tylko zwycięscy i nie ważne jest dla nikogo to, że, by zdobyć medal innego kruszcu włożyło się tyle samo ciężkiej pracy. Według opinii publicznej nie wystarczająco wiele, skoro nie zdobyło się złota. Wziąłeś mnie za dziewczynkę, gdy w samolocie posadzili mnie między tobą a twoim przyjacielem Maksimem. Nie dziwiłam się temu, miałam 18 lat, ale przy swoim wzroście 157 centymetrów i drobnej budowie łatwo było zwieść się pozorom. Zapytałeś czy jestem córką któregoś z działaczy, nie wierzyłeś, że też jestem częścią tej wielkiej reprezentacji Sobrnej, ale tak właśnie było, przynajmniej do dziś. Zazdrościłam ci z będziesz mieć możliwość startu w kolejnych Igrzyskach, dla mnie te miały być ostatnimi. Byłam najstarsza w swojej drużynie gimnastycznej a do tego nie osiągnęłam wyznaczonego przez wszystkich celu, zawiodłam nie zdobywając medalu w swojej koronnej konkurencji ćwiczeń z przyrządami. Gdy ci o tym opowiadałam zaśmiałeś się z ironią, że przecież to nie sport a zabawa, a nie miałeś pojęcia, ile wyrzeczeń mnie to kosztowało. Z przyjaznej atmosfery wyrosła grobowa cisza, której żadne z nas nie chciało przerwać.
     Jakie było moje zdziwienie, gdy potrząsnąłeś mną, a gdy otworzyłam oczy moja głowa spoczywała na twoim ramieniu.
     - Mam nadzieję, że było ci wygodnie, a teraz mała zapinaj pasy, bo lądujemy- z tej uszczypliwości, która rozdzieliła nas kilka godzin wcześniej niewiele pozostało a twój sympatyczny uśmiech zapamiętałam na zawsze.

     Zaparłam się w sobie i wyznaczyłam cel, że pojadę do Londynu, by udowodnić wszystkim, że dam radę. Przeprowadziłam się z Krasnojarska do Moskwy. Znalazłam podrzędny klub dla gimnastyczek, gdzie trenowały dziewczyny, które występowały w rewiach czy cyrku. Odcięta od funduszy napływających z federacji na utrzymanie musiałam zarobić sama, opłacić trenera, potrzebny sprzęt i mieszkanie. Życie w Moskwie było dwa razy droższe niż w moim rodzinnym mieście. Łapałam się różnych prac, od sprzedaży w sklepie, po przez pokojówkę aż do kelnerki w jednej z lepszych restauracji. To tutaj spotkałam ponownie ciebie. Niestety, los mi nie sprzyjał, przy podawaniu głównego dania potknęłam się tak, że zawartość talerza wylądowała na sukience twojej olśniewającej partnerki. Poznałeś mnie, wtedy i, chociaż broniłeś mnie przed managerem restauracji po 10 minutach wylądowałam na bruku bez pracy a do tego z groźbą, że jestem spalona w każdej restauracji w mieście.
     - Mała nie smuć się – nie zauważyłam nawet, że stanąłeś tuż obok.
     - Mam imię, przestań do mnie mówić mała! – spojrzałam w górę na ciebie.
     - Nie znam go, jeżeli chcesz możesz je podać – nalegałeś.
     - Natasza, Natasza Neborowa – przedstawiłam się, nic tym nie traciłam.
     - Jurij Biereżko we własnej osobie – odparłeś, już wcześniej wiedziałam kim jesteś, po powrocie z Pekinu sprawdziłam co nieco na twój temat i naszej narodowej drużyny siatkarskiej.
     - Twoja partnerka jest pewnie zła nie powinieneś byś teraz przy niej? – zapytałam. –Ja bardzo przepraszam nie wiem jak to się stało… - chciałam wytłumaczyć jeszcze raz, ale uciszyłeś mnie przykładając palec do moich na pól otwartych ust.
     - Masz dokąd pójść, słyszałem, że przez to cię wywalili – zatroskany spojrzałeś prosto w moje oczy.
     - Jeszcze mam, ale nie wiem, co będzie, jeżeli nie znajdę nowej pracy – zaczęłam się martwić, że z moich ambitnych planów już nic nie zostało. Już teraz odmawiałam sobie lepszych preparatów, często walczyłam z bólem, by tylko móc opłacić wpisowe i trenera.
     - Gdybyś potrzebowała pomocy to zgłoś się tutaj – podałeś mi wizytówkę. – Czuję się współwinny, gdyby Irina nie zrobiła takiej awantury może nadal miałbyś prace – odwróciłeś się i odszedłeś a ja zerknęłam na wizytówkę Dynama Moskwa którą mi przed chwilą dałeś.

     Nie miałam wyjścia i trzy tygodnie później po bezowocnym szukaniu pracy znalazłam się w siedzibie klubu. Jakie było moje zdziwienie, gdy dostałam pracę tancerki od razu. Dziękowałam sobie w duchu, że gdy byłam młodsza trenowałam taniec na równi z gimnastykom. Teraz widywaliśmy się kilka razy w tygodniu, czasami nawet rozmawialiśmy, ja wreszcie zaczęłam wiązać koniec z końcem, ty przygotowywałeś się do najważniejszych spotkań w sezonie a u twego boku nadal była Irina. Dziewczyny plotkowały, że po sezonie klubowym weźmiecie ślub. Ty jednak postanowiłeś zmienić Rosję na słoneczne Włochy a ja straciłam cię z oczu na ponad rok.

     Dla mnie samej był to rok przełomowy, doszłam do formy, której od siebie wymagałam, zdobyłam mistrzostwo kraju, pełna nadziei jechałam na Mistrzostwa Świata, na których zdobyłam srebro. Dzięki temu ponownie zostałam włączona do drużyny narodowej i przygotowywałam się już w spokoju do startu na kolejnych Igrzyskach.
Ty wróciłeś tym razem do Zenitu Kazań, klub, choć z Kazania swoja bazę miał w Moskwie. Postanowiłam przyjść na mecze finałowe znów zobaczyć cię w akcji. Po spotkaniu pamiętałam, że zawsze biegłeś do swojej Iriny, teraz siedziałeś na boisku śmiejąc się wraz z Priddy’m.
     -Jurij! – krzyknęłam, na hali było mało kibiców i panował względny spokój, od razu  odwróciłeś głowę w moją stronę.
     - Tasza co słychać? – podszedłeś czym prędzej do band reklamowych ściskając mnie przez nie. – Dawno cię nie widziałem.
     - Wszystko dobrze. Widzę, że wam też się wiedzie – tylko jednego meczu brakowało Zenitowi do zdobycia mistrzostwa. W ciągu 3 lat z laika siatkarskiego zamieniłam się w osobę, która wie już sporo o tym sporcie.
     - Dasz się gdzieś zaprosić, pogadalibyśmy, może jutro? – zapytałeś pełen nadziei.
     - Przepraszam, ale nie mogę. Dziś w nocy wyjeżdżam, Igrzyska coraz bliżej – zdradziłam.
     - Udało cię się – rozpromieniłeś się. – Wierzyłem w ciebie – ponownie utonęłam w tym mocnym uścisku. Podświadomie wiedziałam, że, gdyby nie ty i to spotkanie pod restauracją pewnie nie byłabym tu, gdzie jestem teraz.

     Londyn i Igrzyska wszystko zmieniły. Zamieszkaliśmy w tym samym bloku i tej samej klatce, twoja reprezentacja na trzech ostatnich piętrach, moja na dwóch pierwszych. Trening, ostatnie przygotowania, mecze, zawody, dwa tygodnie, które pokazały mi kim jesteś naprawdę. Wieczorami siedzieliśmy na ławce przed naszym blokiem dzieląc się obawami i przemyśleniami. Dla mnie sukcesem było to, że znów tutaj jestem i, że w wieku 22 lat nie odstawałam poziomem od czołówki światowej, miałam spore szanse nawet na złoto. Ty również o tym marzyłeś, ale obawiałeś się o swoją formę, o formę całego zespołu, bo dotychczas nie wszystko szło tak jak chcieliście.
     Nawet nie wiem, kiedy nasze relacje uległy zmianie, stało się to tak jakby samoistnie, pocałowałeś mnie namiętnie przed wyjazdem na moje eliminacje a ja poczułam, że tego mi właśnie brakowało.
     Wszystko przebiegało zgodnie z planem, na mnie czekały już ostatnie zawody a na ciebie mecz o złoto z Brazylią. Gdy na mojej szyi i szyjach koleżanek z drużyny zawisły złote medale ty wychodziłeś na boisko, by stanąć do boju w najważniejszym meczu swojego życia. Kiedy znalazłam się na hali wynik na tablicy wskazywał 2- 0 dla przeciwników i 22-19 w trzecim secie. Bałam się, że to już koniec, ale, wtedy naszą drużynę wstąpił nowy duch. Obronione dwie piłki na wagę złota dla Brazylii i kolejne dwa koncertowo zagrane sety.
Widząc ciebie na najwyższym stopniu podium w moich oczach pojawiły się łzy, zerknąłeś w moja stronę pokazując medal, ja sięgnęłam za kołnierz bluzy i wyciągnęłam identyczny krążek.
     - Kocham cię – krzyknęłam na cały głos, wiedziałam, że mnie doskonale słyszysz.
      - Chciałem to powiedzieć pierwszy – zaśmiałeś się, kiedy zeszliście z podium i dołączyłeś do mnie, później pocałowałeś z taką pasją, że aż w głowie mi zawirowało.
     Kto, by pomyślał, że wszystko zaczęło się 4 lata temu w samolocie z Pekinu. Teraz również znajdowaliśmy się w samolocie siedząc ramię przy ramieniu a na naszych szyjach wisiały złote krążki. Splecione przez nas dłonie pokazywały coś jeszcze, nie tylko spełniliśmy swoje marzenia o najcenniejszej zdobyczy sportowej, ale odnaleźliśmy coś więcej: miłość.

~*~
Wiem, że nie wszyscy lubią rosyjską reprezentacje, ja też ich kiedyś nie lubiłam, ale wszystko zmieniło się w 2007 roku i z roku na rok moja sympatia do nich rosła. Pomysł na tego one parta kiełkował u mnie już dawno, a złoto zdobyte przez naszych wschodnich sąsiadów wszystko przypieczętowało. Jest to pierwsza rzecz napisana przeze mnie od ponad 2 tygodni, mam nadzieję, że będziecie wyrozumiałe, bo wiem, że poziom nie jest jakiś zadowalający.

czwartek, 19 lipca 2012

XI STORY.


     Nie wiesz, że tutaj jestem. A ja nawet nie wiem czy chciałbyś abym tu była. Przecież tak naprawdę to nic nas nie łączy. Jesteśmy ciągle dla siebie parą prawie obcych ludzi. Wiem, że teraz mówiąc to oszukuje siebie. Może i nie znamy się dobrze, ale coś nas jednak łączy. Coś co nie jest szczególikiem, wspólnym hobby czy zamiłowaniem do tej samej potrawy. To co nas połączyło do końca naszych dni to maleńka istotka, która rozwija się pod moim sercem.             Połączyło nas dziecko, które w słowniku można zdefiniować jednym słowem: Wpadka.Wiem, że żałujesz, nie jesteś dobrym aktorem, by to ukryć. Ja sama, za to wyszłam na idiotkę, bo czego mogłam się spodziewać po przygodnym seksie na jedną noc. W ten wieczór, gdy Cię poznałam zafascynowałam się Tobą, na tyle mocno, że nie patrząc na wcześniej wyznaczone zasady pozwoliłam byś zabrał mnie do siebie. Byłam naiwna, że i Ty może poczułeś to samo. Jak bardzo się pomyliłam dowiedziałam się kolejnego dnia, kiedy sam speszony półsłówkami dałeś mi do zrozumienia żebym sobie poszła.
     Podobno wcale taki nie jesteś. Ola z Piotrkiem uparcie twierdzą, że nie wiedzą co się z Tobą stało tej nocy. Wiem, że czują się współwinni tego co się między nami wydarzyło. Ja czasami się śmieję, że już teraz mogą szykować się na chrzestnych malucha. Będą się nadawać do tego idealnie, skoro przyczynili się po części do jego poczęcia.
     Czasami sobie gdybię i zastanawiam się co było, by gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach? Może, gdyby zamiast imprezy na którą wybrałam się z Olą i Pitem wybralibyśmy się na kawę we czwórkę wszystko wyglądało, by, inaczej. A może los i tak pchnąłby do tego, że teraz tak czy siak byłabym w tej samej sytuacji.
     Wiem jednak, że po pierwsze ja tak nie mogę, po drugie nie mam zamiaru być dla Ciebie ciężarem. Gdy dowiedziałeś się o ciąży to był dla Ciebie taki sam szok jak dla mnie. Wcale się nie dziwiłam, że na te słowa wybuchnąłeś śmiechem. Przecież życie nie powinno być aż tak okrutne, by karać Cię w ten sposób. A jednak było.
     W ogóle nie wiem jakim cudem na spółkę z Olą udało Ci się mnie przekonać do tego bym wprowadziła się do Twojego rzeszowskiego mieszkania. To był przecież błąd.
     Przekonałam się o tym jeszcze tego samego dnia, gdy zauważyłam Twoją manierę nie odkładania brudnych naczyń do zlewu czy zmywarki. Zostawiałeś wszystko na stole czy blacie brudne bądź niepotrzebne na daną chwilę. Irytowało mnie to i mimo kolejnych moich próśb nadal tak robiłeś. Już nie wiedziałam czy robisz to specjalnie, by mi dokuczyć czy dlatego, że naprawdę nie przywiązujesz do takich szczegółów większej wagi.
     Staraliśmy się przez dwa miesiące, próbując ze sobą żyć. To było jakieś groteskowe życie. Trzymałeś dystans, ja nie byłam lepsza. Zamiast się lepiej poznać to było coraz gorzej. Czuliśmy się ze sobą tak jakby zamieszkały tutaj osoby z dwóch różnych planet, a nie ci co niedługo zostaną rodzicami. Nie winiłam Cię, chciałeś być odpowiedzialny. Powinnam się cieszyć, przecież mogłeś zostawić mnie na pastwę losu i zapomnieć o moim istnieniu. Ty jednak na swój sposób nadal byłeś.
     Wyjechałeś na zgrupowanie a ja mogłam odetchnąć. Wiedziałam, że do połowy sierpnia rzadko zagościsz w Rzeszowie. Kilka dni może w sumie uzbiera się półtora tygodnia nie więcej. Dziwne było to, że po jakimś czasie zatęskniłam za Twoim nawykami, które wcześniej doprowadzały mnie do szału. Jeszcze dziwniejsze było to, że, gdy wróciłeś z Tampere zaczęłam wypytywać cię o Twoje samopoczucie, o wydarzenia związane z pobytem w Spale czy na wyjazdach.
     To było jednak chwilowe, później na powrót wróciliśmy do tego co było miedzy nami wcześniej.
     Teraz znów byłam tutaj. Siedziałam w trzecim rzędzie i niemal od początku finałowego meczu obserwowałam Cię w akcji. Traf tak chciał, że zastąpiłeś Marcina, gdy ten nabawił się kontuzji i grałeś dobrze. Ola raz po raz zerkała na mnie obserwując moje reakcje na Twoje boiskowe poczynania. Wraz z zepsutą zagrywką Amerykanina w Polskiej ekipie wybuchła euforia. Też się ucieszyłam, nie na długo, dotarło, bowiem do mnie co za chwilę mnie czeka.
     - Dasz radę – Ola ścisnęła mnie za rękę, po czym zbliżyła się do band wyczekując Nowakowskiego, by mu pogratulować.
     Siedziałam jeszcze dłuższą chwilę obserwując wszystko z oddali. Czułam, że to jeszcze nie ten moment. Lepiej jak na podium wejdziesz nieświadomy mojej obecności tutaj.
     - Teraz już musisz ze mną zejść – powtórzyła blondynka wyciągając rękę, by pomóc mi wstać. To był dopiero koniec 5 miesiąca, a ja już odczuwałam spore niedogodności związane z ciążą. Tak było i tym razem, gdy nie mogłam się podnieść z tych niskich krzesełek. – Idź – ponagliła mnie, gdy znalazłyśmy się już blisko Ciebie. Stałeś z Łukaszem i ściskaliście się raz po raz.
     - Grzesiek – zaczęłam cicho i niepewnie. Myślałam, że mnie nie usłyszysz, ale na nic były moje przypuszczenia.
     - Oliwia? – pytałeś zaskoczony. Nic więcej nie pojawiło się w wyrazie Twojej twarzy. Nie było złości czy radości. Może to i lepiej. – Nie wiedziałem, że tutaj jesteś.
     - A chciałbyś to wiedzieć? Nie chciałam burzyć twojej koncentracji – szybko bez ogródek zdradziłam prawdę.
     - Co ty mówisz ucieszył bym się, gdybym wiedział wcześniej – Twoja twarz rozpromieniła się, gdy spojrzałeś na widoczny pod tuniką brzuszek. Ostatnio, gdy mnie widziałeś był sporo mniejszy. Troszkę urósł przez te 3 tygodnie. – Dobrze się czujesz?
     - Tak w porządku. Grzesiek ja tutaj jestem, bo musimy porozmawiać – to nadal nie był najlepszy moment. Inni zawodniczy biegali wiwatując i ciesząc się z osiągniętego sukcesu a  mnie naszło na poważne rozmowy.
     - Coś nie tak z dzieckiem – przeraziłam Cię tymi słowami.
     - Nie, jak mówiłam wszystko dobrze.
     - To, o co chodzi? – dopytywałeś. Nie zwracałeś uwagi na kolegów, którzy wołali byś do nich podszedł czy, gdy obsypywali nas opadniętym wcześniej konfetti.
     - Możemy gdzieś usiąść? – podprowadziłeś mnie do krzesełek, po czym zacząłeś wpatrywać się we mnie z niecierpliwością. – Podjęłam decyzję, ja wrócę do domu, do Mielca. Nie chcę Ci siedzieć na głowie. Nie musisz mi pomagać. Nie oszukujmy się nie z tego nie będzie. Ja się męczę, Ty również. Dlatego prosto z lotniska wracam do domu. Jestem Ci wdzięczna, że chcesz pomagać, zrobiłeś już wystarczająco. Obiecuję, że jak dziecko się urodzi to będziesz mógł widzieć je, kiedy tylko zechcesz – podzieliłam się z Tobą swoją decyzją.
     - Oliwia ja myślałem… - przerwałeś. – Wiem, że nie zachowywałem się tak jak powinienem. Za długo oswajałem się z tym co się stało. Ja myślałem, że jak wrócę po Igrzyskach do Rzeszowa to wszystko się jakoś ułoży. Chciałem cię zabrać do Chorwacji wiem, że o tym marzyłaś, później urządzilibyśmy pokój dla maluszka – wyliczyłeś. Zaskoczyłeś mnie tym co sobie już założyłeś.
     - Grzesiek nie musisz – położyłam swoją dłoń na Twoich splecionych rękach.
     - A co powiesz na to, że chcę to zrobić. Daj mi szansę – ująłeś moją rękę w swoje palce.
     - Ja nie wiem. Skoro wcześniej nic z tego nie wyszło…- zastanawiałam się.
     - Oliwio daj mi, chociaż spróbować – poprosiłeś.
     Nie wiedziałam jak to będzie. Dawałam nawet 80% na to, że będzie tak samo, jak teraz, że jeszcze bardziej przekonamy się o tym, że nic po za jedną nocą zrodzić się nie ma nawet prawa. Z drugiej strony czułam, że, jeżeli nie dam nam jeszcze jednej szansy to do końca życia będę się zastanawiać jak, by to było, gdybym jednak się zgodziła. Dlatego zgodziłam się, pełna obaw, ale się zgodziłam.

 ~*~
Powiem wam szczerze, że dziś zastanawiam się jakim cudem to napisałam. Znam jednak odpowiedź, bo pisałam to tydzień temu, teraz moja wena od jakiś 6 dni poszła się jeb.ć, że ta powiem łaciną podwórkową.
Kosok, od dawna chodziło mi coś tam po głowie, ale nie umiałam tego zlepić w całość. Ten one part pojawił się, kiedy oglądałam finał LŚ. Tak jestem dziwna, żeby podczas meczu, myśleć o opowiadaniu :P

X STORY.


Spotkałem ją w pewien zimny i deszczowy październikowy wieczór. Wracałem od rodziców z Piotrkowa. Siedziała na poboczu drogi z głową schowaną między ramionami. Nie zwracała uwagi na mijające ją samochody, które raz po raz wzbijały strugi wody w jej stronę. Nie podniosła głowy nawet wtedy gdy zatrzymałem auto tuż obok niej ani, gdy do niej podszedłem. Gdyby nie jej płomienne czerwone zlepione od deszczu włosy spadające na ramiona mokrej kurtki nawet nie mógłbym tak od razu określić jej płci. Jednak teraz już wiedziałem, że to dziewczyna. Siedziała nieruchomo niczym posąg tak jakby świat wokół niej nie istniał.
     - Mogę ci jakoś pomóc? – zapytałem nie otrzymując odpowiedzi. – Może cię przynajmniej podwiozę do przystanku? – próbowałem dalej. Na mój głos zareagowała delikatnym ruchem ramion. – Wiem, że mnie słyszysz, chcę ci tylko pomóc – ciągnąłem, stając się również mokry o padającego coraz mocniej deszczu. – Jestem Michał, nie zrobię ci krzywdy – ukucnąłem przy niej kładąc rękę na jej ramieniu. Podniosła głowę i otworzyła oczy. Jej twarz była umorusana rozmazanym czarnym tuszem, a piękne brązowe oczy zapłakane i czerwone od wylanych łez. – Jak masz na imię? – pytałem.
     - Nie mam imienia, zostaw mnie! – jęknęła, a w barwie jej głosu było pełno smutku.
     - Musisz jakieś mieć? Ja ci swoje zdradziłem – patrzyła teraz na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
     - Nie mam, ale jak ci tak bardzo zależy to możesz mi mówić Hope – z jej otępienia nie pozostało już wiele. Podniosła przemoczony plecak, na którym siedziała i ruszyła przed siebie. Co za ironia, dziewczyna nazwała siebie Nadzieją a wyglądała jak siedem nieszczęść. Przypomniałam mi się pewna historia którą kiedyś czytałem a duchach Ziemi, tam Nadzieja była przedstawiona podobnie do napotkanej przeze mnie dziewczyny, również była porzucona, jakby zdeptana i załamana.
     - Poczekaj, podrzucę cię! – krzyknąłem za nią, ponieważ szybko się oddalała.
     - Nie musisz, nie masz, gdzie mnie podwieźć – teraz powoli do mnie docierało, że albo ona została wyrzucona z domu albo sama z niego uciekła. Nie mogłem zostawić jej bez żadnej pomocy.
     - Zabiorę cię w bezpieczne miejsce – zaproponowałem starając się doprowadzić ją do samochodu.
     - Nie chcę – upierała się przy swoim.
     - Zmienisz zdanie, gdy dojedziemy.
     Jakimś sposobem udało mi się wsadzić ją do wozu i skierowałem się do Bełchatowa. Podkręciłem ogrzewanie widząc, że moja towarzyszka trzęsie się z zimna.
     - Skoro nie chcesz mi podać swojego imienia to dla równowagi możesz mi mówić Bąku – próbowałem nawiązać z nią jakiś kontakt.
     - Tak jak ten owad? – spojrzała na mnie po raz pierwszy od dłuższego czasu.
     - Dokładnie – potwierdziłem.
     - To zabawne – dodała, nim znów odwróciła głowę w stronę okna.
     Może to było głupie, ale zabrałem ją do siebie, chciałem jakoś pomóc. Nie obawiałem się z jej strony żadnego zagrożenia, mimo że nic o niej nie wiedziałem.
     - Łazienka tutaj, kuchnia po prawej a pokój, w którym przenocujesz na końcu korytarza – wskazałem, gdy znaleźliśmy się na miejscu.
     - Możesz mówić wprost, że chcesz seksu, a nie ukrywać się za słówkami – odwróciła się do mnie wpijając mocno w moje usta. Oderwałem ją do siebie.
     - To nie o to mi chodzi – trzymałem ją za ramiona próbując wytłumaczyć swoje intencje.
     - Mnie nikt nie pomaga – usiłowała się wyszarpać. Puściłem, nie chciałem, by czuła się osaczona.
     - Ja ci pomogę – zaprowadziłem ją do łazienki przy okazji podrzucając swój klubowy dres, by miała w co się przebrać. Popatrzyła na mnie jak na wariata, gdy dostrzegła jego wielkość, ale po 20 minutach stała ubrana w niego w drzwiach kuchni.
     - Co, to jest ta Skra? To jakaś partia polityczna? – zapytała wywołując u mnie salwę śmiechu. – Czego się śmiejesz?
     - To klub siatkarski, jestem jego zawodnikiem – wytłumaczyłem.
     - Nie znam się ani na siatkówce ani na sporcie w ogóle – uśmiechnąłem się na to stwierdzenie, dało mi do zrozumienia, że jeszcze są w Polsce osoby, które kompletnie nas nie znają mimo sukcesu jaki ostatnio osiągnęliśmy.
     - Jesteś głodna? – wskazałem na przyrządzone kanapki, skinęła głową. Nie rozmawialiśmy, Hope jadła w milczenia a ja dyskretnie się jej przyglądałem przygotowując herbatę.
     - Mogę już iść spać? – podniosła wzrok z nad talerza przybierając minę maleńkiego dziecka, przytaknąłem na potwierdzenie.
     Gdy zasypiałem mając za ścianą nieznajomą dziewczynę myślałem nad wieloma sprawami. Kim ona jest? Jak się nazywa? Ile ma lat? Co się stało? I czy, gdy rano się obudzę to ją jeszcze zastanę? A może, gdy zasnę ona okradnie mnie i zniknie. Mogłem spodziewać się wszystkiego. Postanowiłem jednak zaufać.

     Wstałem na trening, gdy ona jeszcze spała ani mnie zniknęła ani mnie nie okradła. Nie bardzo wiedziałem co teraz zrobić dlatego zostawiłem jej kartkę:
„ Musiałem wyjść na trening, wrócę przed 12. Tutaj masz klucze gdybyś chciała wyjść i pieniądze na zakupy, bo w lodówce pustka. Proszę cię poczekaj na mnie.”
Bąku vel. Michał

     Ryzykowałem, ale odłożyłem na stolik 500 zł i klucze. Kwota byłą za wysoka, ale, jeżeli ona zdecyduje się odejść to chciałem, by przynajmniej na trochę miała za co zjeść, a zamki w drzwiach najwyżej wymienię.
     Nie potrafiłem skupić się na treningu za co porządnie oberwałem do Nawrockiego. Ciągle myślami uciekałem do mieszkania i nieznajomej. Wracając do domu złamałem chyba wszystkie przepisy drogowe jakie tylko można. Drzwi były zamknięte a w mieszkaniu pusto. Z kwoty którą zostawiłem zniknęło tylko 100 zł Nie miałem nawet ochoty sprawdzać czy nic nie zginęło, wpatrywałem się w okno, gdy usłyszałem, że drzwi się otwierają.
     - Poszłam na zakupy. Nie wiem, co ty jadasz jak zostawiasz tyle pieniędzy – uśmiechnęła się, miała przepiękny uśmiech. Ubrana już w jeden ze swoich strojów, które przeschły przez noc przypominała zwyczajną dziewczynę.
     - Dziękuję, że zostałaś – odezwałem się, na nic więcej nie było mnie stać. Nadal byłem w szoku, że nie uciekła.
     - Przecież prosiłem – rozpakowała zakupy zadziwiając mnie coraz bardziej.
     - Wiem ,ale nie myślałem… - zacząłem.
     - Pewnie myślałeś, że cię okradnę, zdemoluję mieszkanie i już nigdy mnie nie zobaczysz – jak widać dokładnie wiedziała co siedzi w mojej głowie. – Nie próbuj zaprzeczać wiem, że tak było.
     - Dziękuję ci za wszystko, ale teraz to już sobie pójdę – po zjedzonym posiłku wstała od stołu jakby nigdy nic i zebrała się do wyjścia.
     - Dokąd, może cie, chociaż odwiozę? – nie chciałem, by odchodziła. To, że dziś nie wyglądała już tak jak wczoraj wcale nie znaczyło, że ta historia się nie powtórzy a ona znów nie wyląduje gdzieś na poboczu drogi.
     - Sama jeszcze nie wiem dokąd, pójdę przed siebie – szepnęła wychodząc na korytarz.
     - Jeżeli chcesz możesz tutaj zostać – wypadłem za nią mówiąc to, co podpowiadało mi moje serce, rozum nie miał tutaj nic do gadania.
     - W charakterze kogo? – zapytała. Chyba wracaliśmy do rozmowy z wczorajszego wieczoru.
     - Mojego gościa, nikogo więcej. Wiem, że nic o tobie nie wiem, ale jednocześnie ci ufam – zwierzyłem się, a ona została.

     Od tamtego dnia minęło dokładnie 5 miesięcy. Ja poznałem Mariolę, bo tak naprawdę miała na imię, choć nie cierpiała go najbardziej na świecie. Z mijającymi dniami zwierzała mi się, już nie była dla mnie taką zagadką. Wiedziałem, że ma 23 lata od 3 mieszka kątem u znajomych czy na ulicy. Pewnego dnia trafiła do klubu nocnego, było jej tam dobrze do czasu, gdy szef zaproponował jej, by przekwalifikowała się z kelnerki na panią do towarzystwa. Nie nadawała się do tego i nie chciała żyć w świecie w którym wszystko kręci się wokół seksu. Nie miała rodziny, więc nie miała do kogo wracać. Rodzice alkoholicy zapomnieli o tym, że mają córkę jeszcze wtedy gdy była w gimnazjum. Ciotki, wujkowe, u nikogo nie potrafiła zagrzać dłużej miejsca. Gdy ją znalazłem przechodził mocne załamanie, nie wierząc, że jeszcze kiedyś będzie lepiej. Paradoksalnie nazwała siebie Hope, bo w głębi serca miała jeszcze cień nadziei. Nie wiedziała o tym, ale od jakiegoś czasu skrycie ją kochałem. Zakochałem się najpierw w tych sarnich oczach, gdy śmiały się, gdy płakały, gdy były radosne i smutne. Pokochałem ją całą i powoli nie widziałem już świata bez niej. Bałem się jednak wyznać prawdę, ponieważ obawiałem się, że ją stracę. Nie podejrzewałem, że ona podejmie pewne kroki za mnie. Jak bardzo się myliłem dostrzegłem dopiero, teraz gdy trzymałem w ręce jej list.
„Bąku nie mogę tak dłużej. Siedzę ci na głowie już tyle czasu. Jesteś dla mnie za dobry. Muszę to zrobić tak będzie lepiej dla nas obojga. Zasługujesz na kogoś, kto będzie z tobą zawsze, kto cie pokocha, a nie przytłoczy swoimi problemami. Zasługujesz na kogoś, kto potrafi zająć się własnym życiem. Przez to, że u ciebie mieszkam ty nie spotykasz się z żadnym kobietami, zajmujesz się mną widząc, że ja nie potrafię, tak nie można. Jestem dla ciebie obcym człowiekiem. Dlatego odchodzę, odchodzę, chociaż cię pokochałam całym sercem, ale to już nie jest ważne. Dziękuję ci za pomoc, za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Gdyby nie ty nie wiem, gdzie bym teraz była, może nie byłoby mnie wcale.”
Hope
     Już dawno nie używała swojego pseudonimu, to dało mi sygnał, że znów jest źle. Trzymałem kartkę, jeszcze raz czytając słowa, że mnie pokochała. Pokochała, ale odeszła, nie mogłem jej na to pozwolić. Nie wiedziałem, gdzie szukać, mimo to wybiegłem z mieszkania nie zważając na nic.
     Krążyłem po Bełchatowie tracąc resztki nadziei, przecież ona mogła być gdziekolwiek. Wściekły na siebie waliłem w kierownice, gdybym powiedział jej wcześniej o swoich uczuciach…
     Stojąc na światłach dostrzegłem to czego tak mocno pragnąłem. Stała na przystanku z tym samym plecakiem na plecach. Zjechałem na pobocze szybko wybiegając z samochodu.
     - Mariola, Boże, dobrze, że cię znalazłem - dopadłem jej ściskając z całych sił.
     - Już nie jestem Mariolą, została tylko Hope – wyznała. Wiedziałem, że sobie z tym poradzę, że znów odjadę w niej Mariolę, moją Mariolę.
     - Hope wróci do domu – teraz nie ważne czy była Hope czy Mariolą. Ważne, by chciała ze mną wrócić.
     - Ja nie mam żadnego domu zapomniałaś? – próbowała uwolnić się z mojego uścisku.
     - Nieprawda! Masz dom, mój dom od dawna jest też twoim domem. Gdybyś powiedziała mi wcześniej co się dzieje to teraz wszystko było, by, inaczej. Kocham cię i nigdy więcej nie uciekaj, bo moje serce tego nie zniesie. Nie chcę cię stracić – podniosła na mnie swoje oczy, które zaczęły wypełniać ogniki radości – Kocham cię – powtórzyłem. Wiedziałem, że już po wszystkim, że odzyskałem moją Mariolę, moją Hope. Nie czekając dłużej złączyłem nasze usta w pierwszym prawdziwym pocałunku.

 ~*~
Specjalnie dla Tajemniczej i Tea.
Ha udało się, a myślałam, że nie dam rady nic napisać o Michale o tutaj proszę. Mam wrażenie, że to jest trochę inne Story niż pisałam wcześniej. A może to tylko takie wrażenie. Pomysł narodził się na berlińskim lotnisku, może to przez, to niemieckie powietrze.
Miała być tutaj niespodzianka, ale nie będzie. Cóż nie zależało to ode mnie, ale może jeszcze kiedyś się dowiecie, o co mi chodziło.